2017-02-11
Igraszki z naturą
W piątek rozpoczęła się wiosenna część rozgrywek Ekstraklasy. Wiosenna raczej z nazwy. Wystarczy spojrzeć za okno, by zrozumieć dlaczego.
Teoretycznie kandydatów do tytułu jest trzech, choć muskuły pręży i czwarty - Lech. Szczególnie po piątkowym zwycięstwie 3:0 nad Niecieczą. Jagiellonia, jako lider, niemal z urzędu deklaruje walkę o mistrzostwo, w co nie bardzo wierzę. Nie mam jednak najmniejszego zamiaru jej przekreślać, wręcz przeciwnie. Liczę, że na wiosnę da się we znaki reszcie stawki i życzę, by z rywalizacji o mistrzostwo szybko nie wypadła. Nie wydaje mi się jednak, żeby miała drużynę z aż tak wielkim potencjałem. Już pierwszy mecz z Lechią powinien coś wyjaśnić...
Spotkają się przecież lider z wiceliderem. Lechia podobno w mistrzowskiej formie. Wszystkie pięć zimowych sparingów wygranych. Do tego nikt kluczowy z kadry nie ubył, a kilku przybyło (Kuciak, Borysiuk, Gino van Kessel). Czy rzeczywiście to już ten moment i niepowtarzalna szansa na tytuł? Jeśli drużyna z Gdańska potwierdziłaby na boisku, co się o niej ostatnio opowiada, byłoby wiosną ciekawie.
Mnie przy okazji ciekawi coś innego, nad czym już dawno się zastanawiałem. Jak w Gdańsku spinają budżet? Bo kolejny raz ściągają piłkarzy za niemałe, jak na polskie warunki pieniądze. Jak to się skończy?
Teoretycznie najmocniejsza ciągle jest Legia. I tak jak przed rokiem przede wszystkim może przegrać sama ze sobą. Przegrywała już sromotnie na początku sezonu, wiadomo dlaczego. Po pogonieniu jegomościa, który dostrzegał błędy u wszystkich oprócz siebie, zaczęła taśmowo wygrywać.
Po zimowej przerwie to jednak już inna drużyna. Ale jak się sprzedaje dwóch kluczowych napastników (Nikolić, Prijović), choć ciągle mówi o Lidze Mistrzów, trzeba najpierw drżeć na wiosnę, czy ci właśnie sprowadzeni (Daniel Chima Chukwu, Tomas Necid) potrafią tak szybko ich zastąpić. Tego chyba nie wie nawet Jacek Magiera. W sparingach za mocno na razie nie wyglądali.
Z sezonu na sezon Ekstraklasa coraz później kończy grę na jesieni, a coraz wcześniej zaczyna wiosną (raczej zimą), wyraźnie igrając z naturą. Przed dwoma laty napisałem:
„Nie pamiętam, by piłkarze grali kiedyś tak wcześnie. Dwunasty lutego to na pewno rekord. Nie wiem tylko czy jest się z czego cieszyć. Nikt mi nie wmówi, że luty to miesiąc, w którym w Polsce można grać w piłkę”.
W tym roku zaczęło się jeszcze wcześniej, a w grudniu prosto po ostatniej kolejce piłkarze poszli na wigilijną kolację. Naturę jednak trudno oszukać, wystarczy spojrzeć za okno. Mroźno i do tego w niektórych miejscach napadało sporo śniegu. W środku zimy tak musi być i najczęściej jest. Jak powiedziała pewna pani: „SORRY, TAKI MAMY KLIMAT”.
I okazało się, że już w pierwszej kolejce nie można grać w Lublinie, choć tam jest przecież piękny, nowy stadion. Na stronie internetowej Zagłębia znalazłem komunikat:
„Zagłębie Lubin, mając na względzie zdrowie zawodników oraz warunki atmosferyczne panujące w Lublinie, przychyliło się do prośby Górnika Łęczna i nasz Klub wyraził zgodę na przełożenie sobotniego spotkania 21. kolejki Lotto Ekstraklasy”.
Czy to oznacza, że czternastu pozostałym klubom nie zależy na zdrowiu zawodników? Tego nie wiem, więc nie będę rozstrzygał. Przy okazji zacząłem się zastanawiać nad innym problemem. Czy piłkarze powinni grać, gdy ogłaszany jest alarm smogowy? Skoro lekarze w takich przypadkach zalecają nawet osobom uprawiającym jogging pozostanie w domach, faceci wyczynowo ganiający za piłką w sposób oczywisty zagrażają swojemu zdrowiu!!!
Na przykład w Krakowie, w którym poziom zanieczyszczeń powietrza jest permanentnie straszliwie przekraczany, a gdzie swoje mecze rozgrywają dwa kluby Ekstraklasy, w takie dni piłkarze teoretycznie nie powinni mieć prawa wyjścia na boisko. A co będzie jak ktoś się zbuntuje i odmówi gry? I to wcale nie muszą być zawodnicy z Krakowa, ale przyjezdni. Nikt ich nie może ukarać, bo nikt nie ma prawa nakazać rujnować komuś zdrowie.
Chyba każdy przyzna, że niespodziewanie pojawił się zupełnie nowy problem. Na razie, w przypadku piłkarzy, tylko teoretyczny. Na razie...
▬ ▬ ● ▬