Jak dramat stał się sukcesem

Fot. Trafnie.eu

Po ostatniej kolejce ligowej miłośników systemu rozgrywek ESA37 spotkał kolejny cios. Choć może nie wszyscy do końca zdają sobie z tego sprawę. A szkoda.

Kolejny, bo wcześniej były dwa ciosy. Tego związanego z koronawirusem nie liczę, skoro odczuła go każda dziedzina życia. Czy ktoś pamięta jeszcze po co wprowadzono system ESA37, obśmiewany przeze mnie od samego początku? Przede wszystkim po to, by ligowi zawodnicy więcej grali i w ten sposób dogonili piłkarską Europę z każdym sezonem odjeżdżającą coraz bardziej polskiej piłce.

Gdy już zaczęli grać (siedem kolejek) więcej, szybko się okazało, że grają za… dużo. A ponieważ za dużo, nie są w stanie efektywnie gonić piłkarskiej Europy już nie tyle odjeżdżającej, co wręcz umykającej polskiej piłce. Czyli komedia w najczystszej formie.

Inny argument za wprowadzeniem wspomnianego systemu był taki, że dzięki niemu nie będzie meczów o nic. Bo pod koniec sezonu zasadniczego „emocje sięgną zenitu”, że użyję wyświechtanego określenia, ponieważ drużyny środka tabeli toczyć będą zaciętą walkę o awans do grupy mistrzowskiej. Niestety w tym sezonie zasada sprawdziła się tylko w teorii, ponieważ już przed ostatnią kolejką wszystko było pozamiatane, więc trudno się było nią podniecać.

Drugim ciosem dla zwolenników ESA37 okazało się siedem dodatkowych kolejek. Bo już na dwie przed końcem też wszystko zostało pozamiatane. Czyli teoretycznie same mecze o nic. Kolejny więc cios dla spółki zarządzającej rozgrywkami, bo stanowiący zaprzeczenie jednej z głównych idei wprowadzenie kiedyś zmian.

I nagle się okazało, że ten dramat niespodziewanie stał się sukcesem. Ale i nagle, i niespodziewanie tylko dla tych, którym wcześniej nie starczało wyobraźni. W oficjalnym podsumowaniu 36. kolejki Ekstraklasy spółka nią zarządzająca pochwaliła się następującą refleksją (za: ekstraklasa.org):

„Łącznie trenerzy znów pobili rekord największej liczby młodzieżowców na boiskach (60) w jednej kolejce. W tym gronie znalazł się chociażby Xavier Dziekoński, który okazał się najmłodszym bramkarzem (16 lat 283 dni) od... swojego poprzednika w bramce Jagiellonii Białystok - Bartłomieja Dragowskiego (16 lat 281 dni)”.

Wspomniany Dziekoński zaliczył naprawdę udany debiut. Jeszcze kilku piłkarskich dzieciaków też po raz pierwszy wystąpiło w lidze. Czy to efekt wprowadzenia przymusu wystawiania w podstawowym składzie młodzieżowców, czyli zawodników z polskim obywatelstwem, którzy w roku zakończenia sezonu kończą 22. lata albo są młodsi? W trwającym jeszcze sezonie kryterium spełniali ci z rocznika 1998 i młodsi.

W zbawienny wpływ wprowadzenia nakazu niech wierzą tylko naiwni. Powód wydaje się oczywisty, choć zupełnie inny. W 36. kolejce drużyny grały o nic. Trenerzy nie musieli już drżeć o zdobyte lub stracone punkty, więc bez obaw posłali do boju całe grono piłkarskich małolatów. Nie sądzę, by atrakcyjność spotkań na tym ucierpiała, wręcz przeciwnie. Przykładem niech będzie ostatni w tabeli ŁKS Łódź, który po kilku miesiącach odniósł wreszcie zwycięstwo.

Wniosek nasuwa się oczywisty. Gdy rywalizowano normalnym systemem – 16 drużyn, mecz i rewanż – trenerzy wielu drużyn mieliby z pewnością więcej możliwości, by dać pograć młodziakom. Bo pod koniec sezonu dla wielu z nich wcześniej zaczęłyby się mecze o nic. A pozbawili ich tego ci, którzy zafundowali im system ESA37.

Nie sądzę jednak, by ktoś się takimi wnioskami przejmował. Za chwilę koniec sezonu, więc okazja do odtrąbienia, że był niezwykle udany. Pod jednym względem był na pewno. Po raz pierwszy od lat żadna polska drużyna nie odpadła przecież w lipcu z europejskich pucharów!

▬ ▬ ● ▬