Jak miło się pomylić

Fot. Trafnie.eu

Odnoszę wrażenie, że zapanowała moda na nieomylność. Nikt, nawet przed plutonem egzekucyjnym, nie przyzna, że w jakieś kwestii się pomylił. Chyba wiem dlaczego.

Jakiś czas temu jeden z kolegów redaktorów zapytał, czy pamiętam co przed kilkoma laty mówiłem o Jakubie Błaszczykowskim? Nie pamiętałem, ale on pamiętał i przypomniał, chyba z satysfakcją. Zapytał mnie, gdy Błaszczykowski przechodził do Borussii, czy ten zrobi karierę w Bundeslidze? Miałem co do tego wątpliwości.

Doceniałem umiejętności piłkarskie prezentowane na poziomie polskiej ligi. Ale posiadałem też krytyczny stosunek do jego maniery przewracania się o własne nogi, gdy tylko dochodzi do starcia z przeciwnikiem. Uważałem, że te próby wymuszania rzutów wolnych czy karnych, coraz bardziej czytelne dla rywali, mogą stanowić przeszkodę nie do pokonania w Bundeslidze, gdzie nie odstawia się nogi nawet (przede wszystkim!) na treningach.

Na szczęście Błaszczykowski się zmienił, potrafił wyrugować ze swoich boiskowych zachować to, które mnie tak raziło, a jemu przeszkadzało w rozwoju talentu. Dziś to piłkarz pełną gębą, walczący jak trzeba na murawie, a nie tylko piłkarzyk fikający koziołki. Bardzo mnie to cieszy. Ale gdyby można cofnąć czas i znów ktoś zapytałby mnie o Błaszczykowskiego, odpowiedź uzyskałby taką samą. Uważam, że wtedy ostrożne ocenianie szans było racjonalne i zdania bym nie zmienił.

Przy transferach polskich zawodników do zagranicznych klubów jestem generalnie bardzo ostrożny w szacowaniu ich możliwości. Fakty są bowiem bolesne, a scenariusz zazwyczaj podobny. Najpierw oszołomienie nazwą klubu, który pojawia się w tle, a po pewnym czasie narzekania na zły los (ława? miejsce na trybunach? drużyna rezerw?). Przykładów można podać dziesiątki, nawet setki.

Dlatego wolę być ostrożniejszy i raz na jakiś czas się pomylić, niż ciągle pompować balonik i przewracać się pod wpływem pędu powietrza, gdy pęka. A ponieważ nie mam narcystycznego usposobienia, nie widzę powodu, by z własnej woli nie przyznać się do pomyłki, nawet niewinnej.

W mediach panuje raczej inna moda. Bardziej pożądany jest efekt sinusoidy. Tak go nazwałem [wszelkie prawa zastrzeżone!] na własny użytek. Efekt sinusoidy polega z grubsza na tym, że kto najpierw najmocniej chwali, później najmocniej przykłada. Albo odwrotnie. Wyważone opinie nikomu nie są potrzebne. Jak się przyłoży i wyniesie pod niebiosa, dwa razy jest szum, a o to przecież chodzi. Trzeba się czymś wyróżniać.

Wspominam o tym, bo całkiem niedawno napisałem w odwrotnym duchu, że „bardzo chciałbym się mylić”. Działo się to w lipcu gdy Grzegorz Krychowiak przechodził z francuskiego Stade Reims do Sevilli. Trafił do jednej z najlepszych drużyn w Europie. Kilka dni później zadebiutował przecież w meczu o Superpuchar Europy.

Miałem wątpliwości czy da radę. Na razie daje i to jak. Czyli mogę z satysfakcją napisać – bardzo się cieszę, że się pomyliłem w ocenie szans Krychowiaka w lidze hiszpańskiej. Co prawda uważam, że jeszcze zdecydowanie za wcześnie na rzetelną ocenę jego gry w Sevilli, ale zawsze lepiej chłopaka pochwalić, póki można, niż obłudnie czekać aż mu się noga podwinie.

I jeszcze na koniec o Arkadiuszu Miliku. Uznałem latem, ze trafił do niewłaściwego klubu. Niewłaściwego z punktu widzenia polskiej reprezentacji. Uważałem, że powinien wybrać drużynę, w której będzie grał w podstawowym składzie, bo to ważne dla trenera Nawałki przed zbliżającymi się jesiennymi meczami polskiej kadry. A w Ajaksie moim zdaniem nie miał na to szans, co się na razie (niestety) sprawdza.

Doszedłem jednak do wniosku, że pomyliłem się co do klubu Milika. Bo niby dlaczego dwudziestoletni chłopak musi już grać w podstawowym składzie co tydzień? Najważniejsze, że jest w klubie, który wychował największe gwiazdy w historii futbolu. Nawet na ławie. Niech się uczy, ma na to czas. Nie tacy jak on siedzieli w Ajaksie na ławie. Nie ma się gdzie spieszyć...

▬ ▬ ● ▬