Jedenaście problemów, jeden grzech główny

Fot. Trafnie.eu

Barcelona zapewniła sobie w środę awans do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Hiszpańskie media przyjęły to bez entuzjazmu, żeby nie powiedzieć z rezerwą.

Barcelona wygrała w Amsterdamie z Ajaksem 2:0. Na dwie kolejki przed końcem zajmuje drugie miejsce w grupie F z dziewięcioma punktami, mając nad trzecią w tabeli drużyną z Holandii siedem punktów przewagi. Przy okazji dwie bramki zdobyte przez Argentyńczyka Lionela Messiemu zapewniły mu wyrównanie strzeleckiego rekordu (71 trafień) Ligi Mistrzów należącego do Raula Gonzaleza.

Mimo tego grę drużyny oceniono z wielką rezerwą, raczej jako męczarnie, niż wynik zasługujący na pochwałę. Nawet mnie to specjalnie nie dziwi. Raczej wpisuje się w panujący od kilku dni klimat wokół katalońskiej drużyny.

Po ostatniej kolejce Primera Division, w której Barcelona przegrała u siebie z Celtą Vigo 0:1, „Marca” opublikowała artykuł z jedenastoma jej grzechami. Najbardziej rozbawił mnie zarzut, że Barcelona jeszcze nie rozegrała w tym sezonie wielkiego meczu. Albo ten, że Luis Suárez nie jest w stanie odpowiednio dopasować się do Lionela Messiego i Neymara. To po co go kupowano? Nikt wcześniej nie wiedział jak gra każdy z nich?

Zawsze gdy czytam o problemach drużyny z Katalonii, ale także Realu czy Bayernu, nasuwa się oczywisty wniosek – prezesi tysięcy klubów na całym świecie chcieliby mieć chociaż przez moment problemy takie jak oni!

Pamiętałem, że stosunkowo niedawno czytałem jeszcze peany na temat Barcelony. Ledwie przed miesiącem wychwalano ją jeszcze pod niebiosa. Na starcie sezonu pod kreską był Real. Za to Barcelonę stawiano za wzór. W pierwszych siedmiu kolejkach Primera Division nie straciła bramki. A po tej siódmej właśnie, chilijski bramkarz katalońskiego klubu Claudio Bravo pobił rekord bez puszczonego gola na starcie sezonu liczący 37 lat.

Nie zauważyłem, by wtedy ktoś nawet się zająknął nad grzechami drużyny. Na przykład Rakitić był przedstawiany jako przykład błyskawicznego, wręcz modelowego wkomponowania się w drużynę. Teraz już słyszę pierwsze kwękania na jego temat. Jak to możliwe, by Barcelona tak dobrze radząca sobie jeszcze przed miesiącem, teraz była tak kiepska?

Gdyby jeszcze ktoś nie wiedział jak działa „efekt sinusoidy”, o którym wspominałem całkiem niedawno, ma tu idealny materiał do przemyśleń. Szkoda, że jeszcze w okresie „peanowym” nikt nie rozwinął wątku związanego z zabawnym, ale tylko z pozoru, incydentem. W meczu Primera Division z Eibarem trener Luis Enrique chciał zdjąć z boiska Messiego, ale ten go zwyczajnie olał. Widziałem całą scenkę w telewizji, wyglądała żałośnie. Pan trener robił coraz głupsze miny, by nakłonić swoją gwiazdę do opuszczenia murawy. Gdy mu się nie udało, w końcu zdjął z boiska Neymara.

I to jest grzech główny Barcelony, ważniejszy niż te jedenaście problemów. W tak wielkim klubie trener nie może być figurantem. Oczywiście katalońska drużyna ma wciąż gigantyczny potencjał, więc poradzi sobie z większością rywali, nawet gdy jedna z jej gwiazd wypnie się na trenera. Nie wierzę jednak, że Luis Enrique będzie w tym klubie drugim Pepem Guardiolą...

▬ ▬ ● ▬