2018-09-19
Jeszcze tylko osiemnaście lat
Gdy zbliża się połowa września mam już prawie gotowca. Wystarczy tylko zastosować metodę „kopiuj-wklej”, gdy chodzi o inaugurację Ligi Mistrzów.
We wtorek rozegrano pierwsze mecze najważniejszych klubowych rozgrywek w tym sezonie. I zanim piłkarze zaczęli rywalizację, jak zwykle poinformowano ile za to zarobią ich kluby. Jak co roku sprawdza się zasada, że zarobią jeszcze więcej niż poprzednio. Dlatego aktualny pozostaje tytuł sprzed trzech lat: „A bogaci staną się jeszcze bogatsi”.
Tak samo aktualny jest fragment z 2015 roku dotyczący najsłabszych drużyn, które spróbują choć trochę się rozpędzić w fazie grupowej:
„Trzeba ugrać (zarobić!) ile się da. Za rolę tła dla wielkich i tak dostaną królewską odprawę. Liczenie na coś więcej byłoby raczej naiwnością”.
Zmieniają się tylko nazwy klubów. Wcześniej był Ludogorec Ragrad, FK Astana czy Malmo FF. W tym sezonie pewnie będzie to Viktoria Pilzno. PSV Eindhoven już zaliczył ciężkie lanie w inauguracyjnym meczu, przegrywając 0:4 z Barceloną na Camp Nou…
„Tak jak przed rokiem (dwoma laty) nie jest przecież większym problemem wskazanie wąskiego grona faworytów do triumfu w kolejnej edycji Ligi Mistrzów. Znów Real albo Barcelona? No, może jeszcze Atletico? A kto inny, jeśli nie oni? Od kilku lat liga hiszpańska rządzi i dzieli. Nic nie wskazuje na to, by coś miało się zmienić”.
Ostatnią edycję wygrała właśnie drużyna wskazana w tej krótkiej wyliczance, co trudno poczytywać sobie za wielkie osiągnięcie, bo podobnie myślała zdecydowana większość. I pewnie większość znów zadaje sobie to samo pytanie, co przed rokiem:
„Czy to wreszcie będzie sezon Paris Saint-Germain? Jeśli po jego zakończeniu okaże się, że odpowiedź jest twierdząca, wreszcie dojdzie do jakiś zmian”.
Chciałbym, by wreszcie sprawdziło się, co pisałem w 2015 roku:
„Może więc mój wymarzony finał: Atletico – Manchester City? Dwa kluby, które długo pozostawały w cieniu sławnych sąsiadów. Dzięki temu dochowały się prawdziwych kibiców, którzy nie zachłystują się tylko sukcesami. Czyli takich, których lubię najbardziej”.
Pewnie znów do takiego finału nie dojdzie, więc może znów, jak w maju, zagra w nim Liverpool? Przyznaję - w zeszłym sezonie nie liczyłem, że zajdzie aż tak daleko, chyba zresztą nie tylko ja. W tym wymieniany jest już nawet w wąskim gronie faworytów do ostatecznego triumfu. Czy słusznie? Przekonamy się w przyszłym roku.
Niestety w fazie grupowej Ligi Mistrzów znów zabrakło polskiej drużyny. Albo inaczej - przed dwoma laty sensacyjnie do niej awansowała po dwudziestu latach. Gdyby dać wiarę statystykom, na kolejny awans trzeba będzie poczekać już „tylko” osiemnaście lat...
▬ ▬ ● ▬