Kibic – zbędne ogniwo

Fot. Trafnie.eu

Ciągle trafiam na informacje dotyczące nowych pomysłów na wznowienie rozgrywek ligowych w poszczególnych krajach. Jedno pozostaje niezmienne.
 
Anglicy strasznie stęsknili się za Premier League. Tak bardzo, że przychodzą im do głowy szalone pomysły. Chcieliby skoszarować piłkarzy i nakazać im grać w specjalnie zorganizowanym na tę okoliczność turnieju. Skąd my to znamy, chciałoby się powiedzieć?
 
Oczywiście nie przewidziano miejsca dla kibiców! Niby po co? Przecież będą najwyżej przeszkadzać. Zaraz by się ktoś przyczepił, że za duże zgromadzenie, że może rozprzestrzeniać się wirus. A piłkarzy w meczu, razem z rezerwowymi, jest w sumie najwyżej kilkadziesiąt osób. Można każdego przebadać, a jak będzie zdrowy, odtrąbić sukces związany z rozegranym meczem.
 
Byłem na kilku takich bez udziału publiczności, choć wtedy ich brak był podyktowany wcześniejszymi wybrykami kibiców. I mogę z przekonaniem stwierdzić, że mecze na pustym stadionie nie mają najmniejszego sensu. Tak jak piłka nie ma sensu, gdy pozbawiona jest emocji. Ale dla wielu ma największy sens przede wszystkim wtedy, gdy można na niej zarobić. Dlatego coraz bardziej sensowne wydaje się twierdzenie, że nieważne co dzieje się na boisku. Ważne, by pokazała to telewizja, bo wtedy kluby dostaną pieniądze z kontraktów dotyczących praw telewizyjnych.
 
Niestety koronawirus boleśnie pokazał, że w tym biznesie nikt nie przejmuje się kibicami. Że mecze bez dopingu, że na martwych stadionach? Kogo to obchodzi? Najważniejsze, by swoje zarobić. Kibic staje się powoli zbędnym ogniwem w piłkarskiej rzeczywistości. Czy to przypadek, że na pomysł dokończenia ligi w formie zamkniętego turnieju ze skoszarowanymi piłkarzami wpadł w Polsce akurat właściciel klubu, którego kibice od początku sezonu nie mogli oglądać swojej drużyny na własnym stadionie? 
 
Jak czytam równie ciekawe pomysły szykowane są na przyszły rok. Zbigniew Boniek stwierdził przecież, że przełożone EURO 2020 może nie odbyć się na dwunastu stadionach w jedenastu państwach, ale w jednym kraju. Czyli UEFA miałaby zupełnie zmienić formułę turnieju? Opinię wygłasza członek Komitetu Wykonawczego tej organizacji. Niby twierdzi, że to tylko jego prywatne zdanie, ale...
 
Przełóżmy je na język konkretów. Co oznacza rozegranie turnieju w jednym kraju? Na przykład w Turcji, bo taki wariant pojawił się już w medialnych spekulacjach. Oznacza, że nikt nie liczy się z kibicami, jak nie liczył organizując finały mistrzostw Europy w zupełnie absurdalnej formule. I teraz to ma być wszystko zmieniane? Po co? By doprowadzić do rozpaczy tych, którym udało się jakoś przebrnąć prawdziwy tor przeszkód - zdobyć bilety, podopinać przeloty i noclegi?
 
Podam konkretny przykład. Mój znajomy z Madrytu, Polak mieszkający od kilkudziesięciu lat w Hiszpanii, nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, gdy okazało się, że udało mu się kupić za pośrednictwem UEFA bilety na mecz Hiszpania – Polska w Bilbao. Miał na niego wybrać się razem z synem.
 
Okazja wyjątkowa – możliwość zobaczenia reprezentacji kraju, w którym się urodził i wychował, w konfrontacji z reprezentacją kraju, w którym od lat mieszka. I do tego na wielkim piłkarskim turnieju. Mieliśmy razem jechać z Madrytu do Bilbao, bo też planowałem zaliczyć wspomniany mecz podczas EURO 2020.
 
A jeśli w przyszłym roku mistrzostwa rzeczywiście miałyby się odbyć na przykład w Turcji, co ma zrobić znajomy z synem? Oczywiście zachował bilety na wspomniany mecz podczas przełożonej już oficjalnie imprezy. Zamiast wsiadać do samochodu i jechać do Bilbao, powinien zacząć studiować połączenia lotnicze z Madrytu do Turcji? A potem jeszcze połączenia wewnętrzne, bo mecz mógłby się odbyć na przykład w Trabzonie (dziewięćset kilometrów od Stambułu!). Do pokonania zamiast kilkuset kilometrów w Hiszpanii, kilka tysięcy, by dostać się na drugi koniec Europy.
 
Ale kto by się tam przejmował kibicami? Zawsze można wszystko zrzucić na problemy z koronawirusem. I niech nie narzekają, bo mogą przecież dostać zwrot pieniędzy za bilety, a mecz obejrzeć w telewizji.
 
▬ ▬ ● ▬