Kijów trudno zapomnieć

Fot. Trafnie.eu

Dwie polskie drużyny wreszcie wykorzystały w Lidze Europejskiej to, co powinny. Zwycięstwo jednej z nich dobrze zapamiętam, z dodatkowych względów.

Ostatnio nie miałem za dużo czasu na pisanie. A to dzięki firmie UIA. Rozwinąłbym ten skrót jako Utrudnienia I Arogancja. Korzystałem z usług UIA, ukraińskich linii lotniczych, lecąc do Gruzji. Odebrałem tam zniszczony bagaż. Udało się jakoś poobklejać plastrem dwa pęknięcia, więc przetrwał podróż powrotną do Polski. Nadaje się jednak tylko na śmietnik.

Przy tej okazji rozpocząłem korespondencję mailową z UIA. Obawiam się, że będzie wyczerpująca. Podróż powrotna okazała się bowiem koszmarem. Może nie sama podróż, ale przygody na lotnisku w Kijowie. Odleciałem z Gruzji z ponad godzinnym opóźnieniem (awaria systemu komputerowego). Na przesiadkę w Kijowie miałem, według rozkładu, 55 minut. Gdy samolot lądował, nadrobił już część spóźnienia. Było jeszcze 15 minut do odlotu następnego do Warszawy. Stewardesy na wyścigi informowały kilkunastu pasażerów nim zainteresowanych, że oczywiście będzie na nich czekał. Ale nie czekał.

A na lotnisku trzeba się było zmierzyć z totalną olewką. Zainteresowanie ze strony linii UIA – ZEROWE! Petenci przepędzani po lotnisku jak niechciane psy przez urzędników, którym ktoś przeszkadza w zaliczeniu kolejnego dnia pracy. Po trzech godzinach stania w kolejkach udało się załatwić wszelkie formalności z zamianą rezerwacji na wieczorny lot i odzyskać zagubiony wcześniej bagaż.

Czyli na Ukrainie nic się niestety nie zmieniło po tragicznych wydarzeniach, o których przed dwoma tygodniami wspominałem. To nadal kraj petentów. Jeśli ktoś otrzymuje odrobinę władzy, natychmiast daje ją odczuć wszystkim od siebie zależnym. Bolesna refleksja, bo mam tam kilku przyjaciół, a Ukrainie życzę jak najlepiej.

W ukraińskiej klubowej piłce za to wiele się zmienia, ale raczej głównie na gorsze. Kilka godzin po moich przygodach w Kijowie (choć przesiadkę tam zaplanowałem wcześniej przez przypadek, jeszcze przed losowaniem ostatniej rundy kwalifikacyjnej) Legia drugi rok rzędu ograła tam miejscową drużynę. Jednak słowo „miejscowa” ma nieco szerszy kontekst. W ukraińskiej stolicy, ze względu na wojnę na wschodzie kraju, grają też drużyny, którym UEFA nie pozwoliła na występy w ich miastach. Dlatego przed rokiem Legia ograła w Kijowie Metalist Donieck, a w czwartek Zorię Ługańsk.

Kiedyś wylosowanie ukraińskiej drużyny w pucharach było niemal wyrokiem dla polskiego klubu. I choć w maju na finał Ligi Europejskiej do Warszawy przyjechało ukraińskie Dnipro z Dniepropetrowska, liga w której występuje zdecydowanie obniżyła loty. I to raczej tendencja, której zahamować się nie da.

Ale oddajmy przy okazji Legii, co jej należne. Nie jest prawdą, że wymęczyła zwycięstwo 1:0, jak już zdążyłem przeczytać. Nic podobnego! Właśnie największą sztuką jest w piłce maksymalnie wykorzystać co się ma, by wygrać. I Legia tak zagrała, bo zdobyła bramkę praktycznie z niczego, wygrywając w ciągu dwóch sekund dwa pojedynki główkowe w polu bramkowym rywali, gdy do piłki skakał tłum zawodników. A później jeszcze skutecznie grała w obronie.

Dlatego potrafię docenić zwycięstwo Legii, jak jeszcze niedawno nie mogłem darować Lechowi porażki w Bazylei. Ale Lecha też trzeba pochwalić. Strzelić trzy bramki Videotonowi, to równie skuteczny popis, jak ten Legii w Kijowie.

Piłkarzom z Warszawy na pewno ukraińska stolica kojarzy się bardzo sympatycznie. Mnie, po czwartkowych przejściach, nieco gorzej.

▬ ▬ ● ▬