2015-08-06
Polak (nie) potrafi
Spośród wyników trzeciej rundy kwalifikacji Ligi Mistrzów, jeden mnie rozeźlił, a drugi zasmucił. Oba niestety związane z występami polskich zawodników.
Byłem akurat w podróży nie mając najmniejszych szans na obejrzenie meczu Lecha w Bazylei. Postanowiłem więc sprawdzić wynik, gdy tylko stało się to możliwe. I doszedłem do wniosku, że jest najgorszym z możliwych.
Oczywiście nie wierzyłem w żadne bajki po pierwszym meczu w Poznaniu. Mam to na piśmie, więc mam też satysfakcję, ale jak zawsze w takich momentach marzyłem, żeby się pomylić. Niestety, znów się nie udało...
Naprawdę świetnie rozumiem te wszystkie teksty w style jeszcze „nie wszystko stracone”, (moje ulubione) „damy z siebie wszystko”, „na pewno się nie poddamy”, itp., itd. Jednak kiedy się przegrywa u siebie 1:3 z drużyną, która jest powszechnie uznawana za zdecydowanego faworyta rywalizacji, czego można oczekiwać w rewanżu? Cudu, ewentualnie w miarę bezbolesnego rozstania z rozgrywkami. Ale oczywiście nikt tego głośno nie powie. Trzeba iść w zaparte i przekonywać, że jednak damy radę.
Nawet to rozumiem, choć przesadziłbym twierdząc, że akceptuję. Zawodnicy i trener stojący po pierwszym meczu pod ścianą puszczają wodzę wyobraźni, by przekonać wszystkich wokół (może i samych siebie?), że jeszcze wszystko możliwe. A później niestety jest mecz.
Przeczytam, że Lech przegrał tracąc bramkę w ostatniej minucie. Dramat. Nawet nie dlatego, że przegrał. Nawet przez sekundę nie wierzyłem w odrobienie przez niego strat, co akurat nie było specjalnie odkrywcze. Najgorsze jest dla mnie, że tracąc w ostatniej chwili remis, Lech stracił też jeden punkt, który dodaje się polskim drużynom w klasyfikacji prowadzonej przez UEFA. I tego punktu może za chwilę zabraknąć w kolejnym rozstawieniu, losowaniu itp.
To mnie właśnie boli najbardziej, że gdy polskie drużyny nie są już w stanie zagrać o pełną pulę, nie są też uciułać tego minimum, które (kto wie?) może niedługo decydować na przykład o wylosowaniu słabszego rywala. Piłka to niestety też drobiazgi. Jeśli ktoś tego nie rozumie, nawet nie warto zaczynać z nim dyskusji.
I drugi mecz, który jeszcze zdążyłem obejrzeć dzień wcześniej. Ajax grał w Amsterdamie z Rapidem. W pierwszym zremisował W Wiedniu 2:2. Wydawało się, że przed rewanżem jest w korzystnej sytuacji. Niestety przegrał 2:3 popełniając koszmarne błędy w grze obronnej.
Dlaczego mnie to tak zmartwiło? Z dwóch powodów. Po pierwsze, Rapid pokazał jak niewiele potrzeba by ograć Ajax, a przez to udowodnił od jak przeciętnej drużyny dostała w lutym baty Legia w Lidze Europejskiej.
Po drugie, mimo zachwytów nad gwiazdorską pozycją Arkadiusza Milika w drużynie z Amsterdamu, chciałbym zauważyć, że jest gwiazdą w coraz bardziej przeciętnej lidze. A to, choćby w kontekście jego rosnącej roli w reprezentacji, niezbyt budująca refleksja.
▬ ▬ ● ▬