Kocham Cię jak Irlandię

Fot. Trafnie.eu

Do czego to doszło?! Żeby piłkarscy amatorzy z końca Europy stanowili jedyne skuteczne lekarstwo na dolegliwości całego polskiego sportu? Na to wychodzi.

Igrzyska w Rio oglądam z doskoku i mocno wybiórczo. I chyba dobrze, biorąc pod uwagę ich przebieg. Od wielu dni różni ludzie w różnych mediach próbują mnie przekonać, że na przykład srebrny medal właściwie niewiele różni się od złotego. I że generalnie wcale nie jest tak źle, bo przecież jutro na pewno będzie lepiej.

Jakoś przekonać się nie dałem, ale dzięki wybiórczemu oglądaniu, i tylko z doskoku, nie nabawiłem się rozstroju psychicznego i nawet z prawdziwym współczuciem zacząłem patrzyć na tych przekonujących resztę narodu. Bo robotę mają naprawdę trudną.

Jak tu uderzając w patriotyczne tony utrzymać nadzieję na sukcesy, gdy z Brazylii napływają ciągle te same informacje? W środę, po młociarsko-siatkarkiej degrengoladzie (o szczegóły proszę się postarać na własną rękę i na własną odpowiedzialność) zaczęło brakować już jakichkolwiek argumentów. I wtedy dosłownie z nieba spadli oni...

Na całe szczęście tego samego dnia był jeszcze mecz kwalifikacyjny do Ligi Mistrzów. Okazał się zbawienny. W roli skutecznego środka leczącego ból i zawroty głowy odczuwalne na skutek doniesień z Rio wystąpili piłkarze z niewielkiego irlandzkiego miasteczka Dundalk. To właśnie oni są ostatnią przeszkodą na drodze Legii do fazy grupowej Ligi Mistrzów. I dzięki nim można się było wreszcie czymś pocieszyć.

Można było już po losowaniu. Bo choć jako ostatni bym Irlandczyków lekceważył, nie miałem jednocześnie żadnych wątpliwości, że naprawdę trudno się ich bać, jeśli ktoś marzy o grze w Lidze Mistrzów. I środowy mecz rozegrany w Dublinie w pełni obie teorie potwierdził.

Dundalk FC w pierwszej połowie radziło sobie nie najgorzej. To znaczy potrafiło dość skutecznie utrzymywać się przy piłce, będąc równorzędnym rywalem dla Legii. Czyli piłkarze z Irlandii potwierdzili, że nie są aż takimi beznadziejnymi kopaczami, za jakich wielu ich uważało.

Po przerwie Legia zaczęła jednak coraz bardziej dominować na boisku zdobywając dwie bramki i nie tracąc żadnej. Nawet wiecznie zestresowany jej trener Besnik Hasi wreszcie się uśmiechnął.

Czyli wreszcie jakiś sukces polskiego sportu. Wreszcie jakieś zwycięstwo. Żeby go nie pomniejszać, przemilczmy fakt, że odniesione przez zawodowców nad amatorami. Niekoniecznie trzeba też podkreślać, że trenerem zwycięzców jest Albańczyk, a bramki dla warszawskiej drużyny zdobyli – Węgier i Szwajcar. Zamiast tego lepiej zanucić słowa przeboju Kobranocki - „Kocham Cię jak Irlandię”!

Jeśli w najbliższy wtorek w rewanżowym meczu w Warszawie nie dojdzie do jakiegoś kataklizmu, jest wielce prawdopodobne, że polska drużyna po dwudziestu latach przerwy znów zagra w fazie grupowej Ligi Mistrzów, zarabiając przy okazji wielkie pieniądze. Raczej na pewno odniesie w tych rozgrywkach takie sukcesy jak Polacy w środę w Rio, no ale nie wymagajmy od razu zbyt wiele...

▬ ▬ ● ▬