Komu życzyć stabilnej formy?

Fot. Trafnie.eu

Zakończyła się pierwsza część sezonu Ekstraklasy. Chyba największym sukcesem było właśnie to, że rozgrywki udało się zakończyć w planowanym terminie.

I nie ma w tym stwierdzeniu żadnej ironii. Jeszcze na wiosnę, gdy wybuchła pandemia, nie byłem wcale pewny, czy ubiegły sezon da się dokończyć. Przed rozpoczęciem nowego optymizmu miałem już więcej, zdając sobie sprawę z procedur jakie zostały podjęte, by kontynuować rozgrywki w razie zakażenia kolejnych zawodników w kolejnych klubach.

Mimo wszystko nie było to tak łatwe do ogarnięcia, skoro niektóre drużyny wypadały z rozgrywek nawet na miesiąc. Najważniejsze jednak, że się udało, czyli wszystko udało się dograć w planowanym terminie. Czy tak samo będzie wiosną? Tego życzę piłkarzom i sobie też.

Rewelacją pierwszej części sezonu stał się Raków Częstochowa. Przed zimową przerwą zajmuje drugie miejsce ze stratą jedynie punktu do prowadzącej Legii Warszawa. Przed ostatnią jesienną kolejką miał nawet szansę na zostanie liderem, ale jej nie wykorzystał remisując w niedzielę bezbramkowo z Piastem w Gliwicach.

Moim zdaniem ten wynik jest dla Rakowa wręcz… wymarzony. Gdyby wygrał i przez całą zimę liderował, pewnie piłkarze i ich trener Marek Papszun zostaliby zamęczeni pytaniami o presję i walkę o mistrzostwo Polski. Choć takich pytań z pewnością w następnych tygodniach nie zabraknie, to jednak na drugim miejscu mogą znacznie spokojniej przezimować. A jeśli mają rzeczywiście być mistrzem, stracony punkt odrobią na pewno.

W listopadzie przyznałem, już oswoiłem się już z myślą o ewentualnym mistrzostwie dla Rakowa. Warto sobie jednak zadać pytanie - o czym świadczy jego pozycja w tabeli? Czyli – jak to możliwe, że ktoś bez wielkich pieniędzy i bez własnego stadionu przed drugą częścią sezonu jest jednym z kandydatów do wygrania ligi?

Przede wszystkim o tym, że niewiele potrzeba, by stworzyć drużynę, która może zostać mistrzem. A może właśnie wiele potrzeba? Wszystko zależy od punktu widzenia. Raków to dowód, że niekoniecznie potrzeba wiele pieniędzy. Potrzeba za to mnóstwo przemyślanych decyzji i konsekwencji w działaniu, by mając niewiele środków zbudować prawdziwą drużynę, która już rok po awansie do Ekstraklasy jest w stanie odgrywać w niej czołową rolę. A prawdziwa to taka, w której nie potrzeba wielu znanych zawodników, ale nie ma w niej za to zawodników zbędnych, bo ci są do kadry niezwykle starannie dobierani.

W odróżnieniu od Rakowa pierwsza pozycja Legii w tabeli nie jest żadnym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę potencjał klubu. Nie tylko tym się różni od Rakowa. Zastanawiam się ilu kibiców w Polsce wie jak nazywa się prezes klubu z Częstochowy? Prezes tego z Warszawy dba, by nikt o nim nie zapomniał.

Dariusz Mioduski właśnie znów błysnął oryginalną wypowiedzią na antenie Canal+ Sport. W odpowiedzi na pytanie o zwolnienie poprzedniego trenera Aleksandara Vukovicia, stwierdził (za: wp.pl):

„Podjąłem decyzje mające na celu ratować grę w pucharach, ale i wywalczenie kolejnego mistrzostwa Polski. Uważam, że powinienem reagować wcześniej. Graliśmy słabo zdobywając tytuł mistrza Polski. Myślałem jednak życzeniowo, na zasadzie abyśmy tylko dowieźli to mistrzostwo”.

Chyba jednak coś się nie zgadza. Bo gdy Mioduski nie zareagował wcześniej, gdy po słabej grze pozwolił Legii zostać, jeszcze pod wodzą Vukovicia, mistrzem Polski, tak mówił o nim w lipcu (za: sport.tvp.pl):

„Nie było momentu kryzysowego przez ostatnie miesiące, jeśli chodzi o trenera Vukovicia. Nawet wtedy, gdy pisano, że jest kryzys i jego posada wisi na włosku. Nigdy nie było takiego momentu. Przez cały ten okres wierzyłem w to, że idziemy w prawidłową stronę. Że trener Vuković jest prawidłowym szkoleniowcem dla Legii z wielu względów. Obserwowałem go przez ostatnie lata, widziałem jak się rozwija, jak się zmienia jako trener. Wiedziałem, że jest teraz czas na niego”.

Piłkarzom Legii trzeba życzyć na wiosnę stabilniejszej formy, od tej prezentowanej w ostatnich miesiącach przez ich prezesa.

▬ ▬ ● ▬