2014-10-01
Kto go przekona?
Real Madryt ma problem z Zinedine Zidane. To akurat dla mnie nie jest zaskoczeniem. Dziwię się, że wcześniej nikt nie zauważył czegoś oczywistego.
Zidane jest jeszcze trenerem rezerw Realu występujących w trzeciej lidze. Jeszcze, bowiem ten stan rzeczy może w każdej chwili ulec zmianie. Drużyna pod wodzą Zidane w sześciu meczach nowego sezonu poniosła pięć porażek i zasłużenie zajmuje ostatnie miejsce w tabeli. Inny trener pewnie już by stracił pracę. Ale jak tu zdymisjonować klubową legendę, nawet jeśli jest szkoleniowym przeciętniakiem? To właśnie problem Realu...
Fakt, że Zidane, po rocznym terminowaniu jako asystent Carlo Ancelottiego, postanowił na własny rachunek spróbować trenerskiego fachu, świadczy o jego ambicji. O może bardziej o braku dystansu do samego siebie? Nie mam wątpliwości, że wielkim trenerem nigdy nie będzie. Nie tylko dlatego, że według pewnej teorii idealnym kandydatem na wybitnego szkoleniowca jest wcześniej niespełniony piłkarz (Jose Mourinho). Od tej teorii są bowiem wyjątki (Johan Cruyff). Przede wszystkim trzeba mieć odpowiedni charakter, a tego Zidane brakuje.
Nikt mnie nie przekona, że zawodnik, któremu zagotowała się głowa w najważniejszym meczu w piłkarskiej karierze, ma predyspozycje trenerskie odpowiednie i potrafi chłodno kalkulować w każdej sytuacji. Skoro włoski wyrobnik Marco Materazzi potrafił go wyprowadzić z równowagi w finale mistrzostw świata, nie wierzę, by mógł zawsze logicznie myśleć siedząc na ławce rezerwowych.
Już kiedyś zdarzyło mi się prawidłowo ocenić szkoleniowy potencjał innej byłej gwiazdy. Frank Rijkaard w marcu ogłosił, że nie chce dłużej nikogo trenować, oficjalnie kończąc karierę. To inteligentny człowiek, więc doszedł do wniosku, który od początku wydawał mi się oczywisty – nie ma charakteru do tego zawodu!
Zawsze się zastanawiam po co byłym gwiazdom taka niewdzięczna rola? Po co pchają się na trenerskie stołki? Wyłącznie dla pieniędzy? A może nie umieją po zejściu z boiska pozostawać w cieniu? Jeśli tak, zawsze mogą przecież liczyć na lukratywny kontrakt jako eksperci jednej ze stacji telewizyjnych. I będą błyszczeli wymądrzając się do woli, bo nikt nie zakwestionuje przecież zdania tych, którym kiedyś na boisku wychodziło niemal wszystko.
Piłka nożna to w tej chwili gigantyczny biznes, potrafi więc fantastycznie zagospodarować dawne gwiazdy z obopólną korzyścią. Czy nie łatwiej brylować w roli tego, który ma zawsze rację (ekspert), niż dać się okładać z każdej strony byle komu po jednym przegranym meczu (trener)? I to za naprawdę dobre pieniądze.
Pamiętam aferę w styczniu 2011 roku z Andy Gray'em, ekspertem stacji Sky Sport. Pozwolił sobie na niewybredne uwagi na temat pewnej pani, która w roli sędziego liniowego wystąpiła w meczu panów. Został za to z hukiem wylany z roboty. „The Sun” ujawnił przy okazji, że jego kontrakt wynosił 1,7 miliona funtów!!!
Jeśli nawet rola eksperta przerosłaby możliwości dawnej gwiazdy, zawsze może zostać klubowym ambasadorem, albo Bóg wie kim jeszcze. Jedno nie ulega wątpliwości – na pewno nie zginie. Za dużo znaczył wcześniej w piłce.
Warto, by w Madrycie ktoś spróbował wytłumaczyć Zidane, że może robić pożyteczniejsze rzeczy w Realu, niż trenowanie jego rezerw. Alfredo Di Stefano, któremu już za życia postawiono pomnik, był przez lata tego najlepszym przykładem.
▬ ▬ ● ▬