Kto ile urośnie?

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Polski zakończyła udział w mistrzostwach świata do lat dwudziestu na 1/8 finału. Teoretycznie tak miało być. Ale czy rzeczywiście musiało?

Pożegnanie w turniejem rozgrywanym w Polsce nastąpiło po meczu z Włochami przegranym 0:1. Trudno wynik uznać za niespodziankę. Ostatecznie wygrała drużyna uważana za faworyta w tym starciu. Ale już analiza boiskowych wydarzeń pozostawia sporo wątpliwości co do jednoznacznej ich oceny. 

Włosi na pewno byli tego dnia w zasięgu Polaków. Wygrali po bramce z rzutu karnego podyktowanego po uderzeniu piłki w rękę Dominika Steczyka. Podobno napastnik we własnym polu karnym to nieszczęście. W tym wypadku teoria się sprawdziła. Celowego zagrania ręką nie było, ale jak stwierdził obrońca Serafin Szota:

„Karny był. Jak piłka trafia w polu karnym w rękę, to jest karny”.

Szczere podejście do zagadnienia. Nie ma się co czarować. Trener Jacek Magiera zauważył:

„Wiem, że byliśmy w stanie ugrać więcej. Jesteśmy niepocieszeni, źli”.

Na pewno w tym meczu można było ugrać więcej, ale do tego potrzebne jest spełnienie jednego warunku. Trzeba strzelać bramki. A były ku temu przynajmniej dwie okazje. Pierwszą, zdecydowanie najlepszą, zmarnował Marcel Zylla. Drugą, dosłownie w ostatniej akcji w doliczonym czasie gry, Magiera nazwał „piłką meczową”. Z bliskiej odległości na bramkę próbował uderzać Steczyk. Po meczu tłumaczył, że nie była to łatwa sytuacja, piłka na pewnej wysokości, więc zrobił co mógł. Wyszło z tego niezbyt groźne uderzenie, a przy okazji symboliczny ostatni akt meczu i udziału Polski w mistrzostwach.

Magiera przyznał:

„Jeśli chodzi o naszą grę w ofensywie, to uważam, że zagraliśmy najlepszy mecz od początku tego turnieju. Drużyna z każdą chwilą rosła. W drugiej części spotkania z Włochami stworzyliśmy kilka bardzo dobrych sytuacji, po których mogliśmy pokusić się o bramkę. Zabrakło cwaniactwa, jakości i wykończenia akcji”.

Trudno się z nim nie zgodzić. Rzeczywiście reprezentacja urosła, rzeczywiście wyglądała lepiej niż w poprzednich meczach. Paradoksalnie odpadła więc po swoim najlepszym w turnieju. Ale czy miała prawa nie odpaść? Na pytanie odpowiedział przecież sam Magiera, mówiąc o braku „cwaniactwa, jakości i wykończenia akcji”.

Szczególnie tego ostatniego. Jak ktoś chce grać w ćwierćfinale mistrzostw świata, musi strzelać bramki nie tylko Tahiti. A polscy piłkarze nie potrafili tego z robić z żadnym z trzech poważnych rywali – Kolumbią, Senegalem czy Włochami.

Oprócz strzeleckiej niemocy boleśnie rzucał się w oczy brak prawdziwego rozgrywającego, kreatywnego zawodnika w środku pola. Wiele akcji odbywało się na zasadzie – a może jakoś się uda. Niestety, czym bliżej bramki rywali, tym udawało się mniej. Organizację gry w defensywie udało się poprawić. Z ofensywą już tak łatwo nie poszło.

Skoro reprezentacja Polski w każdym kolejnym meczu wyglądała lepiej, należy zadać pytanie – jak by wyglądała, gdyby zamiast trzech treningów przed mistrzostwami rozgrywanymi we własnym kraju, mogła przygotować się do nich na solidnym obozie? Pytanie dedykuję szefom PZPN i Ekstraklasy S.A.

Magiera na koniec wystawił oceny kilku swoim reprezentantom:

„Na pewno mogę pochwalić kilku zawodników, którzy wystąpili na mistrzostwach świata. Wygranym meczu z Włochami jest zdecydowanie Michał Skóraś. Ten zawodnik wchodził do drużyny, później zagrał od pierwszych minut z Senegalem. Wcześniej był mało znany kibicom, a teraz pokazał jak duży potencjał w nim drzemie. Grał coraz lepiej. Dobrze zaprezentował się także Serafin Szota przez cały turniej. Także pochwalę Radosława Majeckiego, Bartosza Slisza. To są zawodnicy, którzy ten turniej będą wspominać mile, mimo że przegraliśmy. To był dla nas mimo wszystko dobry czas. Chcemy, żeby zdobyte doświadczenie nie poszło na marne”.

Też bym chciał. Tak jak drużyna Magiery rosła w tym turnieju, choć pewnego poziomu nie była w stanie przekroczyć, tak teraz przekonamy się ile jeszcze będą w stanie urosnąć w seniorskiej karierze jej poszczególni gracze.

▬ ▬ ● ▬