Kto komu gdzie pokazał miejsce?

Fot. Vitalii Vitleo, shutterstock.com

Lech Poznań przegrał 2:4 w inauguracyjnym meczu fazy grupowej Ligi Europejskiej z Benfiką Lizbona. Trudno go za tę porażkę chwalić, ale...

Dzień przed meczem trafiłem w internecie na tytuł o złych informacjach dla Lecha. Pomyślałem – koronawirus czy kontuzje? Okazało się, że te złe informacje, to najsilniejszy skład w jakim Benfica przyleciała do Poznania.

Trochę mnie to rozbawiło, bo pamiętam filmik nakręcony przez klubowe media Lecha zaraz po meczu z Charleroi. Zawodnicy siedzący w samolocie wracającym do Polski byli przepytywani, na kogo chcieliby trafić w losowaniu fazy grupowej. Każdy wymieniał najsilniejsze zespoły, które były do wylosowania. Czyli powinni się cieszyć, że trafili na jeden z nich i do tego będą mogli zagrać przeciwko rywalom występującym w najsilniejszym składzie.

Poza tym, przeprowadzając, że tak śmiało to nazwę, analizę psychologiczną, teoretycznie istniało większe prawdopodobieństwo, że najlepsi piłkarze z Lizbony łatwiej mogą zlekceważyć tych z Poznania. Bo jeśli drużyna, która przez dziesięć lat występowała regularnie w fazie grupowej Ligi Mistrzów, niespodziewanie przegrywa kwalifikacje w obecnym sezonie i zostaje karnie zesłana do rozgrywek drugiej (szczególnie dla niej!) kategorii, w inauguracyjnym meczu nie musi się jeszcze spiąć na maksa. Już bardziej prawdopodobne, że zawodnicy rezerwowi puszczeni do boju przeciwko Lechowi gryźliby trawę bardziej, by zapracować na stałe miejsce w wyjściowej jedenastce.

Ale jeśli złymi informacjami są te o najsilniejszym składzie rywali, już samo takie jego postrzeganie świadczy, że to drużyna z innej półki. Jakiekolwiek porównywanie Lecha Benfiką nie ma większego sensu. Albo ma, ale to zawsze będzie porównanie deprecjonujące polski klub. Bez względu na to, czy porówna się budżety, potencjalną wartość transferową zawodników obu klubów czy zdobyte trofea.

Trener Dariusz Żuraw przekonywał przed meczem, że jego drużynie nie wypada grać z faworyzowanym rywalem defensywnie. Tymoteusz Puchacz twierdził, że rywali się nie boi. A były trener poznańskiego klubu Ivan Djurdjević przekonywał, że mecz z Benficą pokaże Lechowi miejsce w szeregu.

Kto miał rację? Właściwie wszyscy. Lech na pewno nie grał wyłącznie defensywnie, czego dowodem choćby dwie strzelone bramki. A stało się tak dlatego, że nie tylko Puchacz nie przestraszył się rywali. Benfica pokazała jednak jemu i jego kolegom z drużyny miejsce w szeregu.

Wynik 2:4 nie oddaje idealnie przebiegu gry. Grzechem pychy byłoby twierdzenie, że Lech mógł mecz wygrać. Ale już remis był na pewno w jego zasięgu. Walczył o niego do końca przegrywając 2:3. Dopiero czwarta bramka stracona w doliczonym czasie gry tę szansę pogrzebała.

Trudno kogoś chwalić za porażkę, ale trudno też narzekać na grę Lecha. Błędy oczywiście jego piłkarze popełniali, skoro stracili cztery bramki, ale… Przede wszystkim nie przestraszyli się silniejszego rywala. Starali się praktycznie cały mecz grać w piłkę, na miarę swoich możliwości, a nie tylko przeszkadzać Benfice. Dwa razy odrobili straty doprowadzając do wyrównania. Dlatego z nadzieją będę czekał na kolejne mecze grupowe ze Standardem Liege i Rangersami. Bo wierzę, że Lech jest w stanie jakieś punkty w nich zdobyć.

▬ ▬ ● ▬