Warto chwalić, choć koszmar wrócił

Fot. Trafnie.eu

Lech Poznań awansował do fazy grupowej Ligi Europejskiej. To dobra wiadomość. Złą jest porażka Legii Warszawa, a jeszcze gorszą sposób, w jaki ją przyjęto.

Obiecałem przed tygodniem, że będę chwalił, jeśli będzie za co. I muszę pochwalić Lecha za wyjazdowe zwycięstwo 2:1 nad belgijskim Charleroi, dające awans polskiej drużynie do fazy grupowej Ligi Europejskiej po kilku latach przerwy. Patrząc na radość piłkarzy z Poznania po końcowym gwizdku, można było odnieść wrażenie, że wygrali właśnie finał Ligi Mistrzów. Choć z drugiej strony trudno się dziwić takiej reakcji zawodników jednej z drużyn z kraju, którego przedstawicieli w ostatnich latach w Europie lał kto chciał.

Lech zafundował nam jednak niezły dreszczowiec. Po pierwszej połowie prowadził 2:0, bo nie tylko próbował grać z teoretycznie silniejszym rywalem, ale naprawdę w nią grał. Drugą rozpoczął nawet nieźle, ale potem było coraz gorzej. Najpierw karny dla gospodarzy. Na szczęście niewykorzystany, choć powinienem napisać – obroniony przez Filipa Bednarka! Potem stracona bramka stanowiąca naturalną konsekwencję koszmarnego wyprowadzania piłki spod własnego pola karnego. I jeszcze czerwona kartka dla Lubomira Satki, z powodu której Lech przez mniej więcej ostatni kwadrans wyłącznie się bronił.

No, prawie, bo właśnie wtedy wyprowadzał kontry, które powinny zakończyć się bramką. Ale bądźmy sprawiedliwi, wcześniej Charleroi miało kilka dogodnych sytuacji. Dlaczego ich nie wykorzystało? Podobno szczęście sprzyja zawsze lepszym. Tym się różni Lech choćby od Piasta Gliwice sprzed roku, który w końcówce meczu z BATE Borysów zaprzepaścił awans do następnej rundy kwalifikacji Ligi Mistrzów.

Trener Dariusz Żuraw stwierdził, że jest dumny ze swoich piłkarzy, którzy tworzą historię. Ja jestem szczęśliwy, że w końcówce nie pękli, że we frajerski sposób nie dali sobie odebrać zwycięstwa, co zdarzało się wielokrotnie w historii występów polskich drużyn w europejskich pucharach. Albo, ujmując to przekornie, w drugiej połowie ich koszmar zaczął się budzić ze snu, ale na szczęście nie zdążył się jeszcze obudzić. Nastąpiło to kilkadziesiąt minut później.

Bo Legia podejmowała w tych samych rozgrywkach w Warszawie, ale godzinę później, azerski Qarabağ Ağdam i poległa 0:3. W pierwszej połowie był jeszcze bezbramkowy remis. W drugiej już koszmar europejskich pucharów wrócił. Wróciły też bezrefleksyjne opinie, do których już zdążyłem się przyzwyczaić.

Mam prośbę do wszystkich, którzy nazywają ten wynik kompromitacją, by rozwinęli temat podając konkretne argumenty. Czy nadal uważają, że mieszkają w kraju będącym piłkarską potęgą? No bo jak inaczej uzasadnić oczekiwania pokonania zespołu z Azerbejdżanu, skoro ten w poprzednich pięciu sezonach regularnie wywalczał awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów czy Ligi Europejskiej!?

Jak można wymagać zwycięstwa nad zespołem Qarabağ od drużyny, która wcześniej poległa u siebie ze słabszą (moim zdaniem) Omonią Nikozja, a w tym sezonie zdołała pokonać jedynie dwie jeszcze słabsze drużyny, Linfield Belfast i Dritę Gnjilane, które musiały wystąpić już w fazie wstępnej kwalifikacji do Ligi Mistrzów?

Tym, którzy proponują właścicielowi Legii Dariuszowi Mioduskiemu, by zwolnił prezesa, czyli samego siebie, przypomnę, że już dawno zauważyłem – PREZES SAM SIĘ NIE ZWOLNI!

Niestety niektóre opinie po awansie Lecha też najlepiej byłoby przemilczeć. Choćby taką, że to drużyna sformatowana na wyjście z grupy! Gratuluję autorowi dobrego samopoczucia, bo trzeba mieć takie, by jeszcze przed losowaniem rywali wygłaszać podobne dyrdymały. Szczególnie, że poznańska drużyna została w piątek rozlosowana z czwartego, czyli najsłabszego koszyka. I zagra w grupie z: Benfiką Lizbona, Standardem Liege i Rangers FC? Czy rzeczywiście jest sformatowana na awans? Oceńcie sami.

▬ ▬ ● ▬