Kto na szczęście nie odleciał?

Fot. Trafnie.eu

Po meczu eliminacyjnym z Anglią pojawiło się w mediach mnóstwo komentarzy. To zupełnie normalne. Lansowane przy tej okazji teorie już niekoniecznie.

Włączyłem telewizor i dowiedziałem się kto jest bohaterem polskiego narodu! I aż przysiadłem z wrażenia. Tego typu określenia słyszałem w szkole, dawno temu. Wielu pracowało na nie całym swoim życiem, często heroicznym. W polskiej tragicznej historii takich postaci nie brakuje.

Ale czasy się zmieniają, nawet bardzo, więc zmienia się i postrzeganie świata. W dobie szalejącego internetu, który powywracał rzeczywistość do góry nogami, bohaterem jest chyba teraz ten, który ma najwięcej lajków. Nie wiem ile ma Damian Szymański, bo nie śledzę tego zupełnie i nie stanowi dla mnie absolutnie żadnego wyznacznika czegokolwiek. A właśnie on został zupełnie poważnie nazwany w materiale na swój temat bohaterem polskiego narodu!!!

Z jednej strony to budujące jak niewiele trzeba, by rodacy nas wielbili. Wystarczy być piłkarzem i w meczu z teoretycznie dużo silniejszym rywalem w odpowiednim czasie i miejscu odpowiednio wysoko wyskoczyć do piłki, by odpowiednio uderzyć ją głową do siatki. I już…

Szymański spełnił wszystkie wymagania i choć świat mu mocno zawirował, gdy słuchałem go na konferencji prasowej zaraz po meczu, odniosłem wrażenie, że nigdzie nie odleciał. Wydawał się jak najbardziej normalny. Szczerze wierzę, że moje obserwacje były trafne, czego i jemu szczerze życzę.

Ta trwająca od kilku dni jazda bez trzymanki, z nim w roli głównej, stanowi żywy dowód w jak kiepskiej kondycji znajduje się polska piłka. Bo skoro na bohatera wykreowano zawodnika zdobywającego bramkę dającą remis w meczu, który absolutnie niczego nie przesądza, ani nie gwarantuje, jak mierne muszą być aspiracje tych, którzy takie teorie głoszą.

Jeszcze niedawno puszono się, że mamy piątą drużynę w rankingu FIFA (do dziś zastanawiam się jakim cudem zajmowała to miejsce?!), że mamy drużynę na półfinał, najpierw mistrzostw świata, potem Europy. A teraz wystarczy bramka w doliczonym czasie gry dająca remisik z Anglią i już jest odbierana oraz relacjonowana co najmniej jak lot na Księżyc.

Przy okazji pojawiło się pytanie, dlaczego nasi lepiej prezentują się w konfrontacji z silniejszymi drużynami niż z tymi słabszymi. To naciągana teoria, ale odpowiedź jest banalnie prosta. Otóż zawsze łatwiej przeszkadzać niż kreować. Z Anglikami piłkarze Paulo Soosy nie byli w stanie prowadzić gry, bo mieli za mocnych rywali. Dlatego starali się im przeszkadzać, co udawało się, poza nieszczęsnym podaniem Jakuba Modera zakończonym stratą bramki, wręcz perfekcyjnie.

Ze stworzeniem czegokolwiek ponad to bywało już gorzej. Tylko gdy do lotu zrywał się Robert Lewandowski, coś zaczynało się dziać. Gdy zerwał się w doliczonym czasie gry i precyzyjnie dośrodkował, Szymański zdobył wyrównującą bramkę.

Kiedy przeciwnik jest słabszy i daje więcej pograć, kiedy trzeba być bardziej kreatywnym, wtedy zaczynają się problemy. I z tworzeniem składnych akcji, i z udanymi dryblingami, i potem z oceną meczu w mediach. Czyli w tym teoretycznym braku logiki, dlaczego z silniejszymi niby łatwiej, akurat logiki jest najwięcej.

▬ ▬ ● ▬