Kto pozostaje bezkarny?

W niedzielnym finale mistrzostw Europy Anglia zmierzy się z Włochami. Dwa mecze półfinałowe najwięcej emocji wzbudziły po końcowym gwizdku.

Pierwszy finalista został wyłoniony we wtorkowy wieczór. Po remisowym meczu i serii rzutów karnych Włosi okazali się lepsi od Hiszpanów. Najciekawszy był sposób postrzegania w mediach obu drużyn. Zwycięzców głównie… krytykowano, przegranych raczej chwalono.

Wynik 1:1 nie odzwierciedla z pewnością przebiegu boiskowych wydarzeń. Hiszpanie zdominowali rywali, prowadzili grę, ale dali sobie strzelić bramkę. Potem wyrównali, jednak nie zdołali zdobyć zwycięskiego gola ani w normalnym czasie, ani w dogrywce. A próbę nerwów w karnych lepiej wytrzymali Włosi.

Różni eksperci nie taki przebieg wydarzeń przewidywali. Pamiętam jak zachwycali się Włochami. Wprost rozpływali się w komplementach od pierwszego meczu. Przypomnę tylko, że ostrzegałem po nim: „Zdecydowanie za wcześnie, by już kreować ich na mistrzów Europy”. Chyba nie wszyscy posłuchali skoro twierdzili, że nie wierzą, by ich faworyt do tytułu dał się Hiszpanom zepchnąć do defensywy.

Spotkała ich przykra niespodzianka, bo Włosi starali się głównie przeszkadzać rywalom w rozgrywaniu przez nich piłki. I po meczu nasłuchałem się krytycznych opinii na temat pierwszego półfinalisty. Że to już trzeci słaby mecz w turnieju (po tym z Austrią i Belgią), że środek pola oddany Hiszpanom, a w ataku nie ma kto strzelać, bo nawet z trzech napastników (Insigne, Immobile, Chiesa) nie da się złożyć jednego porządnego. Dlatego warto zadać sobie pytanie, jak Włosi mogli zachwycać, skoro teraz są tak postrzegani? I jeszcze ważniejsze pytanie – skoro tak słabo wypadli, dlaczego zagrają w finale?

Wydaje się oczywiste, że podobnie jak najpierw media wychwalały ich pod niebiosa, tak teraz kopią ponad miarę. W piłce liczy się przede wszystkim skuteczność, a Włosi potrafili perfekcyjnie wykorzystać moment gapiostwa Hiszpanów strzelając bramkę po kontrataku, by potem wygrać na karne. Bo sztuką jest wygrać, gdy przeciwnik prezentuje się w meczu lepiej. Za samą prezencję awansu się nie zdobywa.

Hiszpanie są wychwalani, ponieważ „wygrali drużynę”, która może w najbliższych mistrzostwach świata, już za rok, odegrać znaczącą rolę. Można oczywiście się tak pocieszać, ale na razie pojechali do domu, oddając miejsce w finale Włochom.

A ci zagrają w nim z Anglikami, którzy w środę pokonali po dogrywce Duńczyków 2:1. Trzeba przyznać, że prezentowali się zdecydowanie lepiej od rywali, którzy w końcówce wyglądali na zupełnie wycieńczonych fizycznie.

Niestety mecz zakończył się w atmosferze skandalu. Może nawet nie dało się tego odczuć po końcowym gwizdku, ponieważ spokojni Duńczycy nie robili na murawie awantury. Piekło rozpętało się później w mediach. Wszystko przez przyznanie Anglikom rzutu karnego w dogrywce, po wykorzystaniu którego wywalczyli awans. Na dodatek bardzo blisko miejsca, w którym doszło do wzbudzającej emocje akcji, na boisku znajdowała się druga… piłka, ale gra nie została przerwana.

Kontrowersja dotyczy sytuacji ewentualnego faulu na Raheemie Sterlingu. Była ona analizowana przez VAR i na takiej podstawie podjęto decyzję o rzucie karnym. Faul na Angliku wydaje się mocno wątpliwy. Każdy powinien obejrzeć wspomniane zdarzenie w internecie, by wyrobić sobie zdanie, bo słowami wszystkiego nie sposób precyzyjnie opisać.

W tej aferze jedno jest zastanawiające. Jako winni skandalu wskazani są dwaj Holendrzy – sędzia główny Danny Makkelie i pierwszy sędzia asystent VAR Pol van Boekel (jednym z jego asystentów był Polak Paweł Gil). Prawie nikt nie mówi o Sterlingu! A przecież jeśli nie było faulu, musiał przewrócić się w polu karnym najwyżej o własne myśli, co w Anglii nazywa się „nurkowaniem”. Nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz wszyscy chcą wieszać sędziów, a pan piłkarz, który przede wszystkim narozrabiał, pozostaje bezkarny.

▬ ▬ ● ▬