Mam prawo tak uważać

W mocno subiektywnym podsumowaniu tygodnia o dwóch meczach, które odbyły się w środę. Jeden w naturalny sposób koncentrował uwagę, drugi niekoniecznie.

Mam na myśli uwagę rodzimych kibiców i mediów. Bo pierwszy ze wspomnianych meczów rozegrała polska reprezentacja. Na inaugurację trzeciej edycji Ligi Narodów pokonała we Wrocławiu Walię 2:1. Już pisałem, że wynik to wprost bezcenny w kontekście walki o utrzymanie w grupie w Dywizji A. Bo chyba nikt rozsądny nie myśli o jej wygraniu?

Oczywiście wiem, że w sporcie nigdy nie wolno się poddawać, należy zawsze walczyć o zwycięstwo, itp., itd., ale trzeba też kierować się zdrowym rozsądkiem. A ten podpowiada, że Polska kandydatem do mistrzostwa świata w Katarze raczej nie będzie, więc lepiej podchodzić do rozgrywek Ligi Narodów bez najmniejszego nadęcia, by później nie leczyć się z przykrego kaca.

Niestety zdrowy rozsądek nie przebijał się w komentarze, na jakie trafiłem. Odnoszę wrażenie, że z reprezentacją ciągle jest coś nie tak. Bo ciągle trafiam na narzekania na styl. Jak słyszę (czytam), że na jej grę nie da się patrzeć, to sam pytam – czy ktoś w Walii krytykuje od lat własną reprezentację za styl gry? Czy ktoś po ostatnim finale Ligi Mistrzów zrównał z ziemią Real Madryt twierdzą, że nie dało się na niego patrzeć?

Tak się szczęśliwie złożyło, że na meczu we Wrocławiu siedział koło mnie Ivan San Antonio, dziennikarz hiszpańskiego „Sportu”. Przyleciał specjalnie, by oglądać i pisać o Robercie Lewandowski. Już sam fakt, że został wysłany do Polski świadczy o tym, jak poważną opcją pozostaje dla Barcelony, choć ja ciągle powątpiewam, czy ten transfer uda się dopiąć. Grzechem byłoby nie skorzystać z okazji i nie zapytać o polskiego napastnika. Ivan tak odpowiedział:

„To wielka szansa dla Lewandowskiego i Barcelony. Teraz wszystko zależy tylko od Bayernu. Jeśli znajdą jego następcę i zgodzą się ostatecznie na transfer, zostanie sfinalizowany”.

W środę odbył się jeszcze jeden mecz, który powinien na sobie skupiać uwagę, a nie odniosłem wrażenia, by tak było. W Londynie na Wembley Włosi, aktualni mistrzowie Europy, zagrali z Argentyńczykami, aktualnymi mistrzami Ameryki Południowej, a ich spotkanie nazwano Finalissima. I ma na stałe wejść do kalendarza rozgrywek (wcześniej dwa razy rozgrywano podobne mecze).

Argentyna zlała Włochy 3:0, ale nie to było dla mnie najważniejsze. W czasach, gdy meczów rozgrywa się za dużo, gdy brakuje terminów i czasu dla zawodników na regenerację, UEFA razem z CONMEBOL (południowoamerykańska federacja) dogadały się, by zorganizować kolejny.

Największy paradoks polega na tym, że Finalissima miała z założenia stanowić działanie będące w kontrze do pomysłu FIFA związanego ze zwiększeniem liczby drużyn, czyli także meczów, w przyszłych finałach mistrzostw świata. W jednym i drugim przypadku prawa do ich pokazania można bez trudu sprzedać telewizji, więc chodzi oczywiście przede wszystkim o pieniądze. Niestety nie o żaden nowy prestiżowy mecz czy uatrakcyjnienie już istniejących rozgrywek. Tak uważam, bo mam prawo, nawet jeśli spotkanie na Wembley było godne obu kontynentalnych mistrzów.

▬ ▬ ● ▬