Moje pasiaste nadzieje

Fot. Trafnie.eu

W Nyonie dokonano losowania par półfinałowych Ligi Mistrzów i Ligi Europejskiej. Od razu oczywiście zaroiło się od komentarzy.

Najciekawszy był chyba ten, że Jose Mourinho to farciarz, skoro trafił na Atletico Madryt. Z pewnością. Jego Chelsea ma tyle szczęścia, ile miała niedawno Barcelona w ćwierćfinale. Atletico to nowa krew w rozgrywkach, jakaś odmiana na samym ich szczycie. Dlatego marzy mi się ich występ w finale w Lizbonie.

Już w lutym życzyłem im, by się nie zatrzymywali w drodze po mistrzostwo Hiszpanii. Na razie mają na to szansę, a przed sobą coraz trudniejsze mecze do końca sezonu. Także w Lidze Mistrzów. Na Estadio Vicente Calderón jest już wiele pucharów zdobytych przez piłkarzy grających w koszulkach w białe i czerwone pasy. Oprócz tego najcenniejszego...

A może hiszpański finał w Lizbonie? W Nyonie z pewnością dokonano losowania największych tegorocznych frustratów Ligi Mistrzów. Jeśli mecz Realu z Bayernem już się nazywa małym finałem, wiadomo że przegrany może być obrażony na cały świat, że przypadła mu akurat taka rola. To najtrudniejsza do przełknięcia porażka, poza tą w finale. Obstawiam więc, że i tak wszystkiemu będzie winny sędzia.

Jeśli odpadnie Real, być może Cristiano Ronaldo wygłosi kolejną płomienną mowę o spisku zawiązanym w Europie przeciwko jego klubowi. Po porażce w Barceloną dowiedzieliśmy się, że spiskowcy już ostro dokazują w Hiszpanii.

A Hiszpania to kraj, który dał aż połowę półfinalistów w obu europejskich rozgrywkach. W Lidze Europejskiej na pewno jedna ich drużyna zagra w finale, o który powalczy Valencia z Sevillą. Trzeba koniecznie wspomnieć o czwartkowych meczach ćwierćfinałowych. Jeśli te w Lidze Mistrzów były emocjonujące, jak nazwać pojedynek Valencii z FC Basel? Hiszpanie odrobili w normalnym czasie stratę trzech bramek z Bazylei, a w dogrywce zaaplikowali Szwajcarom jeszcze dwie. To był jeden z meczów, których się nie zapomina.

Oby finał był też z tego gatunku. A mam z nim związane oczekiwania, również pasiaste, jak w Lidze Mistrzów. Tylko białe i czarne. W takich koszulkach gra Juventus, który ma szansę wygrać Ligę Europejską na własnym stadionie. Żeby tam zagrać 14 maja najpierw musi wyeliminować Benfikę Lizbona.

Gdy Juve odpadł w grudniu z Ligi Mistrzów napisałem do mojego przyjaciela z Turynu, Massimo Franchiego z „Tuttosport”, życząc awansu do finału. Max wtedy odpisał, że jak UEFA przyznała finał Turynowi, wszyscy modlili się, by nie zagrał w nim... Juve. Liga Mistrzów – oto miejsce na miarę ambicji klubu. No to w piątek, zaraz po losowaniu zapytałem czy kibice zmienili zdanie. Franchi tak mi odpowiedział:

Oczywiście chcieliby triumfu Juventusu w Lidze Europejskiej na własnym stadionie. Ale temat do dyskusji wciąż jest aktualny – lepiej wygrać te rozgrywki czy odpaść jak Barcelona, Manchester United lub Paris Saint Germain w ćwierćfinale Ligi Mistrzów? Bo zawsze pozostanie świadomość, że Juve nie poradził sobie w grupie z Galatasaray, dlatego walczy o puchar pocieszenia.

Może lepszy przykład. Gdyby dla Fernando Alonso zabrakło miejsca w zespole Ferrari, czy lepiej byłoby zdobywać mistrzostwo Formuły 2, czy jednak zajmować jakieś gorsze pozycje w innym zespole w Formule 1?

Chyba rozumiesz doskonale co czują kibice Juve. Lubią słuchać hymnu Ligi Mistrzów. Liga Europejska to jednak zupełnie inny świat... Ale teraz chcą pokonać Benfikę, a później hiszpańską drużynę w finale. To byłby dobry wstęp przed kolejnym startem w Lidze Mistrzów w przyszłym sezonie. Bo prawdziwe miejsce dla „Starej Damy” jest właśnie tam”.

Pewnie tak. Ale eksponowane miejsce dla srebrnego pucharu za wygranie Ligi Europejskiej w siedzibie Juventusu znajdzie się na pewno.

▬ ▬ ● ▬