Mowa ciała

Dwie polskie drużyny rywalizowały w czwartek w eliminacjach europejskich pucharów. Padły w nich takie wyniki, jak paść miały. Niestety. Na szczęście.

Najpierw Wisła grała w Krakowie w Lidze Europy z Rapidem Wiedeń. Widziałem austriacką drużynę równo przed dwoma laty w Gdańsku w meczu eliminacyjnym do Ligi Konferencji Europy z Lechią, opromienioną wtedy awansem do europejskich pucharów i bezbramkowym remisem wywalczonym w pierwszym spotkaniu w Wiedniu. Prowadził ją Tomasz Kaczmarek, który potem zdążył stracić pracę, dostać nową za granicą w holenderskim FC Den Bosch i też ją zakończyć. A Lechia zdążyła spaść z Ekstraklasy i do niej wrócić. O wszystkich zmianach w Wiśle w tym samym okresie trzeba by długo pisać. Wydaje się jakby minęła wieczność, tyle tego było.

Nie zmieniło się jedno – Rapid znów przyjechał do Polski i, niestety, znów zlał kolejną naszą drużynę, wygrywając z Wisłą 2:1. Można oczywiście próbować zaklinać rzeczywistość przed rewanżem, że przecież w piłce wszystko jest możliwe i... Oczywiście czasami jest, jednak wolę pozostać realistą i przyznać, że w awans Wisły nie wierzyłem także przed czwartkowym meczem, choć życzę jej jak najlepiej.

Oba zespoły dzieli różnica klas. Austriacka najwyższa liga to jednak nie polska druga, choć dumnie zwana pierwszą. Największym atutem Wisły pozostaje fakt, że nawet jak Rapid ją wyeliminuje, automatycznie spadnie z Ligi Europy do Ligi Konferencji Europy i trafi na zwycięzcę rywalizacji FK Sarajevo - FC Spartak Trnava (bezbramkowy remis w pierwszym meczu). Przynajmniej w teorii może ciut słabszego rywala niż zespół z Wiednia. Choć życzę Wiśle oczywiście, by w tym Wiedniu sprawiła za tydzień gigantyczną niespodziankę.

Takiej, na szczęście, nie było w drugim czwartkowym meczu w Warszawie. Legia zdecydowanie rozprawiła się z walijskim Caernarfon Town gromią go 6:0. Nie miał na to wpływu nawet brak kibiców, co było efektem kary nałożonej przez UEFA. Trzeba przyznać, że lepszego przeciwnika Legia trafić nie mogła. To debiutant w europejskich pucharach, którego piłkarze są amatorami, co było wyraźnie widoczne.

Mecz zaczęli z animuszem, a bramkarz Stephen McMullan błysnął już w pierwszej minucie „kiwką” z jednym z legionistów we własnym polu karnym! Jego koledzy zdołali oddać na bramkę rywali nawet kilka strzałów w początkowym kwadransie meczu. Potem najpierw zaczęli przegrywać z Legią, potem sami ze sobą. Dobijała ich intensywność gry do jakiej wyraźnie nie byli przyzwyczajeni.

Wydawało mi się, że po pół godzinie mieli już dość. Wtedy padło na murawę dwóch walijskich zawodników zgłaszając problemy mięśniowe. Jeden z nich, stoper Ryan Sears, na początku drugiej połowy miał problemy z normalnym poruszaniem się po boisku, o jakimś sprincie do piłki nie było mowy. Szybko został zmieniony.

Mowa ciała innych zawodników drużyny gości wyraźnie sugerowała, że najbardziej pożądaną informacją będzie dla nich końcowy gwizdek sędziego. Gdy wybrzmiał, skromna grupka kibiców z Walii, którym zgodnie z wytycznymi UEFA Legia musiała zapewnić wstęp na mecz, mimo gry przy pustych trybunach, zgotowała swoim piłkarzom owację na stojąco. Dla nich występ w pucharach to wspomnienia na lata.

W trzeciej rundzie, bo chyba nikt nie wątpi, że Legia na wyjeździe za tydzień da sobie strzelić siedem bramek, już tak łatwo nie będzie. Spotka się z duńskim Brøndby IF Kopenhaga, które też wygrało w czwartek 6:0 z kosowskim KF Llapi, wcześniej wyeliminowanym w Lidze Europy przez… Wisłę. Przed dwoma laty odprawiło z pucharów Pogoń Szczecin. Czy, jak Rapid, okaże się kolejnym katem polskich drużyn? Mam nadzieję, że nie. 

▬ ▬ ● ▬