Może nie dorastam intelektualnie?

Robert Lewandowski został podsumowany przez media w ojczyźnie po ostatnim meczu ligowym. Już nie jest „najlepszym piłkarzem świata”. Na jak długo?

Obudziłem się w poniedziałek rano i zobaczyłem w telewizji co wyprawia na Ukrainie kremlowski psychopata. Pociski spadały na centra miast, między innymi Kijowa. Skontaktowałem się z dwoma znajomymi dziennikarzami tam mieszkającymi. Na szczęście okazało się, że nie ucierpieli w rakietowych atakach.

Trafiłem potem w internecie na teksty nie związane z wojną w Ukrainie, choć sugerując się tytułami łatwo można było ulec złudzeniu, że traktują o równie tragicznych wydarzeniach. Dotyczyły ostatniego występu Roberta Lewandowskiego w barwach Barcelony w meczu La Liga z Celtą Vigo, z komentarzami także do poprzedniego, w środku tygodnia, z Interem w Mediolanie w Lidze Mistrzów.

Drużyna Polaka wygrała w niedzielę 1:0, a ten rezultat oceniono jako zdecydowanie dla niej szczęśliwy. Sztuką jest zawsze taki mecz wygrać, ale pochwał dla Barcelony w mediach nie zauważyłem. Jeszcze gorzej wypadła ocena Lewandowskiego.

Zacząłem się zastanawiać, czy to temat warty poruszania. Już jakiś czas temu o tym wspomniałem, bo nie trzeba mieć wyjątkowo bujnej wyobraźni, by przewidzieć, że sinusoida musi odbić w drugą stronę. A jak już odbije, to przyłożą równie mocno, jak wcześniej bez opamiętania wazeliniarsko chwalili.

Gdybym nie znał wyniku meczu z Celtą, widząc tytuły – „Znowu nie dojechał”, „To szok!” albo „Mleko się rozlało” - pomyślałbym, że wynik i występ Lewandowskiego oznacza wyłącznie powód do wstydu po żenującym widowisku. Oto potwierdzający tę tezę fragment (za: wp.pl):

„W drugim meczu z rzędu "Lewy" był jak Yeti - wszyscy o nim słyszeli, ale nikt go nie widział. Włącznie z kolegami z zespołu.

Robert Lewandowski ma kilka popisowych sztuczek, a w dwóch ostatnich meczach z Interem Mediolan (0:1) i Celtą Vigo (1:0) zaprezentował nową - znikanie. Takiego wykonania nie powstydziliby się Harry Houdini czy David Copperfield.

We wtorek "Lewy" jakby zgubił się w Mediolanie i nie trafił na San Siro. To można było mu jeszcze wybaczyć, bo był w tym mieście po raz pierwszy... W dodatku Inter zagrał perfekcyjnie w obronie. To, co wydarzyło się w niedzielę w Barcelonie, trudno jednak wytłumaczyć.

W meczu z Celtą Lewandowski był niewidzialny dla kolegów. W poprzednich spotkaniach nosił pelerynę superbohatera. Bił rekord za rekordem, pisał historię klubu na nowo i po 833 dniach przerwy ponownie wprowadził Barcę na fotel lidera La Ligi. Tym razem jednak wszyscy traktowali go, jakby miał na sobie pelerynę-niewidkę”.

Może intelektualnie nie dorastam do cytowanego fragmentu, bo choć znam Copperfielda, to Houdiniego już niekoniecznie. Być może powinienem się wstydzić, ale zamiast tego wolę przypomnieć, że Barcelona po pokonaniu Celty jest liderem La Liga. I zapytam - jaki sens ma wręcz szydzenie z kogoś, kto jeszcze niedawno w nie znoszący sprzeciwu nachalny sposób był, często w tych samych mediach, nazywany „najlepszym piłkarzem świata”? Szydzenia tylko dlatego, że nie strzelił bramki w dwóch kolejnych meczach?

W dwóch wrześniowych reprezentacji też nie strzelił. Jednak w tym drugim z Walią wypracował jedyną bramkę dla Polski pokazując prawdziwą klasę zagraniem do Karola Świderskiego. Dla mnie wspomniane zagranie było dużo ważniejsze od kolejnego zdobytego gola.

Do łez rozbawił mnie jeden komentarz po niedzielnym meczu, że Lewandowski jest z pewnością „w słabszej formie”. Od kiedy? Przecież jeszcze tydzień wcześniej wszyscy się nim zachwycali, gdy w meczu z Mallorcą zapewnił Barcelonie zwycięstwo.

Próbując przetrawić różne komentarze (nie tylko) na temat Lewandowskiego dochodzę do wniosku, że im mniej ktoś w życiu kopał piłkę, tym lepiej się na niej zna i tym szybciej potrafi wyciągać jedynie słuszne wnioski.

▬ ▬ ● ▬