Na początku budżet był płynny

W subiektywnym podsumowaniu tygodnia o dwóch transferach w polskiej piłce. Jednym, którego nie… było, oraz drugim, który okazał się zbawienny.

Temat nie powinien dziwić, skoro jest podejmowany w samym środku zimowego okna transferowego. Jeśli jednak ktoś myśli, że zacznę wymieniać kolejnych piłkarzy do wzięcia czy tych właśnie kupionych, bardzo się myli. Dla mnie informacją tygodnia przykuwającą największą uwagę była ta dotycząca dyrektora sportowego, a nie żadnego zawodnika. Na stronie internetowej Jagiellonii Białystok pojawił się tekst pod dość intrygującym tytułem:

„To nie jest koniec, to nawet nie początek końca, ale to może być koniec początku”.

A w nim rozwinięcie:

„Jagiellonia Białystok z radością informuje, że Łukasz Masłowski, dyrektor sportowy i jeden z głównych architektów historycznych sukcesów klubu, podpisał nową umowę wiążącą go z Żółto-Czerwonymi do 2027 roku. Decyzja ta stanowi kontynuację owocnej współpracy, która doprowadziła Jagiellonię do zdobycia pierwszego w historii mistrzostwa Polski w sezonie 2023/2024”.

Po podpisaniu nowej umowy Masłowski stwierdził:

„To nie jest koniec, to nawet nie początek końca, ale to może być koniec początku. Zdobycie mistrzostwa Polski to piękna chwila w historii klubu, ale zdajemy sobie sprawę, że przed nami jeszcze wiele pracy, by Jagiellonia na stałe zagościła wśród najlepszych. Cieszę się, że mogę być częścią tej społeczności i wspólnie z Radą Nadzorczą, Zarządem, drużyną, sztabem oraz kibicami budować przyszłość naszej Jagiellonii”.

Masłowski na jesieni przykuwał uwagę portali namiętnie piszących o klubowych transferach w polskiej piłce w nie mniejszym stopniu od najlepszych ligowych zawodników. Prześcigano się w spekulacjach, która oferta jest w stanie go skusić – ta z Rakowa Częstochowa czy ta z Legii Warszawa?

Moim zdaniem dokonał najmądrzejszego wyboru z możliwych. Bo za taki uważam pozostanie w Jagiellonii, w której pokazał co potrafi na dyrektorskim stołku, zamiast pchać się na takie same, choć znacznie gorętsze w jednym z dwóch wymienionych klubów. I pracować w nich pod znacznie większym ciśnieniem.

Sielanki nie ma nigdzie, ale chyba jednak w Białymstoku może funkcjonować w choć trochę spokojniejszej atmosferze. Przynajmniej teraz, bo całkiem niedawno tak różowo nie było. Dlatego warto wspomnieć o jeszcze jednym transferze Jagiellonii dokonanym w lutym 2022 roku. Wtedy prezesem klubu został Wojciech Pertkiewicz, wcześniej związany z Arką Gdynia. Na dzień dobry przyznał, że poprzedni rok klub zamknął stratą 11 milionów złotych. Na największą możliwą skalę zaczęła się więc akcja oszczędzania. Masłowski przyznał (za: przegladsportowy.onet.pl):

„Na początku budżet był płynny. Nie wiedziałem, ile mam do wydania na pensje zawodników. Raz słyszysz, że możesz wydać jeszcze 100 tys. zł. Dwa tygodnie później okazuje się, że nie masz nic do wydania, bo trzeba było zapłacić za prąd”.

Pertkiewicz odszedł z Jagiellonii, ze względów rodzinnych, z końcem grudnia ubiegłego roku zostawiając ją z zyskiem 40 milionów i historycznym tytułem mistrza Polski. Poddaję to pod rozwagę wszystkim, którzy podniecają się ponad miarę piłkarskimi transferami. Oczywiście są ważne, nawet bardzo, ale jak widać na wspomnianym przykładzie, jeszcze ważniejsze od nich w każdym klubie są te, dotyczące ludzi, którzy potrafią nim odpowiednio rządzić. W Białymstoku te dwa transfery okazały się wręcz perfekcyjne.

▬ ▬ ● ▬