Nie mam dla niego litości!

Fot. Trafnie.eu

Niespodziewanym bohaterem meczów ćwierćfinałowych mistrzostw świata stał się Cristiano Ronaldo. Niektórzy dali się nabrać na płacz dużego chłopca. Ja nie.

Po porażce Portugalii z Marokiem 0:1 rozkapryszony gwiazdorek szybko zszedł do szatni płacząc jak dziecko. Skończyły się jego marzenia o zdobyciu tytułu mistrza świata, z czym nie potrafił się pogodzić. Żadna niespodzianka. Nie potrafi się pogodzić ze wszystkim, co nie spełnia jego oczekiwań. A te zawsze są takie same – ma być uznawany za najlepszego, a jego drużyna wygrywać, co jest do wygrania.

Kończący się rok stanowi jednak trudny okres w życiu Ronaldo, bo oczekiwania narcyzka po raz kolejny zostały brutalnie skonfrontowane z rzeczywistością. Najpierw powędrował na ławę Manchesteru United. Potem w niezbyt miłych okolicznościach rozstał się z klubem, bo trudno sobie wyobrazić powrót do niego po wywiadzie jakiego udzielił, stawiając w nim zdecydowanie na rozbudowane ego, czyli decydując się na pozostawienie po sobie jedynie spalonej ziemi.

Lepiej miało być w Katarze. Gdy wszedłem w Dausze do supermarketu od razu rzuciły mi się w oczy wyeksponowane na półce perfumy „CR7” firmowane przez Portugalczyka. Tanie nie są, kosztują 229 katarskich riali (około 280 złotych). Nie wiem jak się sprzedają, ale on na boisku sprzedawał się kiepsko. Grał słabo, w końcu więc trener Fernando Santos zdecydował się na odważny krok sadzając go na ławie w meczu ze Szwajcarią. Wtedy, jeśli wierzyć medialnym spekulacjom (dziennik „A Bola”), Ronaldo rozważał nawet możliwość natychmiastowego wyjazdu z Kataru. Po kolejnym meczu, który był ostatnim dla Portugalii na mistrzostwach, zalał się łzami schodząc do szatni.

Jego partnerka Georgina Rodriguez, pewnie też zalewając się łzami, spłodziła na Instagramie taki trujący pasztecik przeznaczony dla trenera Santosa (za: sport.pl):

„Dziś twój przyjaciel i trener podjął złą decyzję. Przyjaciel, dla którego masz tak wiele słów uznania i tak bardzo szanujesz. Ten sam przyjaciel, który wpuścił cię na boisko i zobaczył, jak wszystko się zmieniło, ale było zbyt późno. Nie można zbagatelizować najlepszego zawodnika na świecie i najsilniejszej broni, jaką masz, tak jak nie możesz bronić kogoś, kto na to nie zasługuje. Życie daje nam lekcje, dziś nie przegraliśmy, dziś się uczyliśmy”.

Nie sądzę, by pani Georginia była w stanie się czegoś mądrego nauczyć od swego partnera pozostając pod wpływem toksycznych oparów jego narcyzmu. Przypomnę więc jej pewne zdarzenie sprzed lat dające sporo do myślenia na temat podłego charakteru „najlepszego zawodnika na świecie”, którego ktoś odważył się za takiego nie uznać.

Jest styczeń 2012 roku. W Zurychu odbywa się gala wręczenia Złotej Piłki za 2011 rok, przyznawanej wtedy jeszcze wspólnie przez „France Football” i FIFA. Wcześniej ogłoszono po trzech kandydatów w każdej kategorii, by na gali dokonać ostatecznego wyboru. Wśród zawodników w finałowej trójce znaleźli się: Leo Messi, Xavi i Cristiano Ronaldo. Niestety z wymienionej trójki zabrakło Ronaldo. Wiedział już, że Złotej Piłki nie zdobędzie, dlatego nie przyjechał do Zurychu psując doniosłą uroczystość. Nie potrafił przegrać z klasą, czyli uszanować klasę Messiego, który zdobył cenną nagrodę.

Każde kolejne spotkanie z rozkapryszonym gogusiem traktowałem bez specjalnego entuzjazmu, nie zachwycając się, jak inni, jego umiejętnościami. Dlatego teraz nie mam dla niego litości. Nie cierpię narcyzów, którzy zatruwają wokół siebie atmosferę zawsze i wszędzie. I dlatego Ronaldo może zalewać się łzami nawet do końca świata. Nie robi to na mnie najmniejszego wrażenia...

▬ ▬ ● ▬