Nie mieszać miłości z biznesem!

Fot. Trafnie.eu

Że na Franka Smudę można liczyć, zauważyłem już dawno. Na ławce trenerskiej od pewnego czasu go nie uświadczysz. Ale i tak stał się bohaterem mediów.

Najpierw trafiłem na jego wywiad dla „Super Expressu”. Wynikało z niego, że chłop ma wielkie serce. Jakiś czas temu pogonili go z Wisły Kraków, ale postanowił zachować się wobec byłego klubu miłosiernie. Przecież od pewnego czasu mieszka w Krakowie, więc lepiej nie robić sobie wrogów we własnym mieście. Dlatego przekonywał:

„Zapłacono mi za pracę do września 2014 r., a pracowałem do 9 marca 2015 r., czyli jest pół roku zaległości. W PZPN-ie zgłosiłem, że nie jestem rozliczony z Wisłą i sprawa się toczy, ale nie nalegam, nie przyśpieszam, żeby nie przeszkodziło to w bieżącym funkcjonowaniu klubu i nie miało wpływu na grę piłkarzy. Nie będę dobijał Wisły, bo wystarczająco dobił ją prezes Gaszyński”.

Następnie natrafiłem na kolejną informację związaną z tematem zaległych płatności. Smuda nie nalegał, ale i bez jego nalegań Piłkarski Sąd Polubowny nakazał Wiśle zapłacić mu ponad półtora miliona złotych (!), plus odsetki od maja i jeszcze pokryć koszty sądowe. Czyli dodatkowo ponad 24 tysiące.

W tym kontekście troska Smudy, by jego żądania nie miały wpływu na bieżące funkcjonowanie klubu i grę piłkarzy, brzmi tragikomicznie. Nie mam jednak najmniejszego zamiaru się nad nim pastwić, czy z niego naśmiewać. Wręcz przeciwnie.

Uważam, że gdy dwie strony podpisują umowę, obie powinny jej przestrzegać. Jeśli ktoś podpisuje taką, jak podpisała z trenerem Wisła, musi się najpierw zastanowić, czy warto. Czy warto godzić się na wszystkie zawarte w niej warunki, szczególnie te związane z konsekwencjami wcześniejszego zwolnienia. Smuda ma więc pełne prawo dochodzić tego, co mu się należy, skoro wcześniej Wisła z własnej woli przyznała, że się należy...

Płyną z tego dwie refleksje. Być może Smuda, naciskając na klub lub nie naciskając (według własnego oglądu), Wiśle… pomoże. Wiem, że brzmi to przekornie, ale tak mi wychodzi. Albo pomoże klubowi się ostatecznie przewrócić, bo od dawna dochodzą z Krakowa niepokojące wieści wskazujące, że taki scenariusz trzeba brać pod uwagę. Czym wcześniej Wisła się ostatecznie wykolei, tym wcześniej będzie miała szansę się odbudować (patrz przypadki Pogoni Szczecin, Polonii Warszawa, ŁKS czy Widzewa). Albo Smuda skłoni właścicieli, by szybciej się klubu pozbyli, czyli sprzedali go nawet po symbolicznej cenie komuś, kto (jeśli wierzyć ostatnim spekulacjom mediów) niedawno pojawił się na horyzoncie.

I druga refleksja natury bardziej ogólnej. Nie wolno mieszać miłości z biznesem, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie. Smuda był przecież kiedyś ulubieńcem właściciela Wisły Bogusława Cupiała. Ten, wręcz w trenerze zakochany, za swoich rządów w krakowskim klubie zatrudniał go aż trzy razy. Po dwóch wcześniejszych separacjach, teraz to już chyba nastąpił rozwód na dobre. Przyznać trzeba, że rozwód z porządną odprawą. Dla Smudy oczywiście...

▬ ▬ ● ▬