Niebywały rekord i filmowy uśmiech

Reprezentacja Polski pokonała na wyjeździe Andorę 4:1, zapewniając sobie udział w marcowych barażach do mistrzostw świata. Tak właśnie miało być, ale…

Zwycięstwo w tym meczu wydawało się oczywiste. W żadnych zapowiedziach, których wysłuchałem i które przeczytałem, nikt absolutnie nie brał pod uwagę innego scenariusza, nie robiąc najmniejszej nawet korekty po porażce Szwecji 0:2 z Gruzją w Batumi dzień wcześniej. Oczywiście Gruzini potrafią lepiej grać w piłkę od zawodników z Andory, bo ci koncentrują się głównie na przeszkadzaniu rywalom, ale w futbolu już różne rzeczy się zdarzały, często trudne do wytłumaczenia. Tym razem też się zdarzyły, choć na szczęście raczej korzystne dla naszych orłów.

W pierwszej akcji meczu, już w dziesiątej sekundzie (!), andorski napastnik Ricard Fernandez „Cucu” brutalnie uderzył łokciem w twarz Kamila Glika. Minęło kolejnych dziesięć sekund, gdy szkocki sędzia John Beaton pokazał mu czerwoną kartkę. Naprawdę niewiarygodny rekord, by tak szybko wylecieć z boiska. Jeśli dobrze pamiętam, Vinnie Jones, ikona Wimbledon FC i największy zabijaka w lidze angielskiej, dostał kiedyś kartkę w trzeciej sekundzie, ale żółtą i nie na meczu reprezentacji.

Gdy po pięciu kolejnych minutach bramkę zdobył Robert Lewandowski, a po następnych pięciu drugą Kamil Jóźwiak, wydawało się, że już wszystko pozamiatane i nawet sztuczna murawa nie będzie stanowiła żadnej przeszkody w pewnym i łatwym zwycięstwie. Niestety polscy piłkarze pobawili się jeszcze w Świętego Mikołaja.

Mają dobre serca bo w tych eliminacjach obdarowują najsłabszych w grupie bramkami. Najpierw pozwolili jedyną strzelić San Marino, teraz także Andorze grającej w dziesiątkę. Gospodarze zdobyli gola po centrostrzale z rzutu wolnego spod bocznej linii pod koniec pierwszej połowy. To był ich jedyny celny strzał w tej części gry. Na szczęście reprezentacja Polski po chwili odpowiedziała kolejną bramką, więc na przerwę schodziła prowadząc 3:1. W drugiej połowie zdobyła jeszcze jednego gola, ustalając wynik meczu.

Nie był on porywający, bo nie miał prawa być. Sporo spięć, szarpaniny czy wręcz prowokacji. Mateusz Klich dał się nabrać na takie zagranie kapitana gospodarzy Marca Pujola i za jedną z przepychanek zobaczył razem z nim żółtą kartkę. Ważniejsze od mało ciekawych wydarzeń na stadionie w Andorze były informacje z Wembley, gdzie Anglicy rozbili 5:0 Albanię, co dawało naszym już pewny awans do marcowych baraży z drugiego miejsca w grupie.

Choć trzeba jeszcze odnotować jeden fakt. W drugiej połowie na boisku pojawił się długo zapowiadany debiutant Matty Cash. Z pewnością nie zauważyłem w jego grze żadnej tremy. Prezentował to, co w Premier League w barwach Aston Villi. Jest dynamicznym zawodnikiem potrafiącym ruszyć z obrony do przodu po prawej stronie boiska, ma dobry przegląd pola i potrafi popisać się krosowym podaniem czy dośrodkowaniem dosłownie z miejsca.

Po meczu Lewandowski wyściskał go na środku boiska mówiąc:

„Gratuluję”!

Cash odpowiedział mu tym, z czego słynie od początku pobytu na zgrupowaniu reprezentacji – filmowym uśmiechem od ucha do ucha. Być może jest pierwszym reprezentantem, nie tylko Polski, co z całą pewnością trudne do zweryfikowania, który zagrał w reprezentacji kraju, w którym wcześniej nigdy nie był! W sobotę wyląduje w Warszawie…

▬ ▬ ● ▬