Niektórych trochę poniosło

W rodzimych mediach euforia po pucharowym awansie mistrza kraju. Okazało się też niestety, że najlepszy nasz piłkarz znów się do niczego nie nadaje.

Z czwartkowych meczów w europejskich pucharach największe zainteresowanie wzbudzały dwa: Lecha Poznań z Bodø/Glimt w Lidze Konferencji Europy i Barcelony z Manchesterem United w Lidze Europy. Ten drugi oczywiście głównie ze względu na Roberta Lewandowskiego broniącego barw katalońskiego klubu.

Lech, po bezbramkowym remisie przed tygodniem w Norwegii, w rewanżu wygrał w Poznaniu 1:0 i się zaczęło. Czytam i słucham wręcz euforyczne komentarze. Mikael Ishak, zdobywca zwycięskiej bramki, „urasta do rangi legendy” i być może to już najlepszy napastnik w historii klubu! Trener John van den Brom twierdzi, że jego drużyna „napisała historię”. Nie wiem czy wie, że Lech uzyskał awans do kolejnej rundy europejskich pucharów w jej wiosennej fazie jako pierwsza polska drużyna od 1991 roku!!! Gdy statystycy ten fakt wygrzebali, byłem naprawdę zdołowany. Uświadomił mi, jaką straszną jesteśmy futbolową prowincją.

I może właśnie dlatego trzeba… pochwalić Lecha. Patrząc jak jego rywale operują piłką nie miałem wątpliwości, że to zespół o większym potencjale od mistrza Polski. Zresztą wystarczy prześledzić ich występy w europejskich pucharach w ostatnich sezonach, by się o tym przekonać.

Dlatego trzeba docenić wynik uzyskany przez Van den Brom i jego zawodników potrafiących maksymalnie wykorzystać swoje możliwości, zdobyć zwycięską bramkę i dobrze się bronić. No, prawie dobrze, bo dziesięć minut po przerwie Norwegowie powinni wyjść na prowadzenie marnując wspaniałą okazje. Ale w pierwszym meczu na wyjeździe Lech miał jeszcze lepszą, więc łączny rezultat obu trzeba uczciwie uznać za sprawiedliwy.

Nie można jednak stracić z tego powodu kontaktu z rzeczywistością. Liga Konferencji Europy to nowe rozgrywki trzeciej kategorii stworzone przez UEFA specjalnie dla klubów z niższej półki, by mogły w nich nacieszyć się rywalizacją w Europie. Patrząc z jaką euforią przyjęto awans Lecha w jego ojczyźnie, trzeba przyznać, że pomysł znakomicie się sprawdza.

Teraz o drugim meczu, w którym Barcelona przegrała 1:2 w rewanżu na Old Trafford z Manchesterem United. Prowadzenie zdobył dla niej z karnego Lewandowski. W drugiej połowie straciła jednak dwie bramki i odpadła, bo pierwszy mecz zakończył się remisem 2:2. Niestety przed kilkoma dniami udało mi się przewidzieć jak w wypadku realizacji takiego właśnie scenariusza oceniony będzie mój rodak i jego drużyna (za: (przegladsportowy.onet.pl):

„Jeszcze raz okazało się, że Lewandowski – podobnie jak cały zespół – niespecjalnie radzi sobie w najważniejszych meczach”.

A przecież po niedzielnym meczu z Cadizem czytałem (to samo źródło):

„Podobnie, jak cała drużyna, zdał egzamin przed dużo trudniejszymi meczami, które się zbliżają”.

Obśmiałem tę teorię:

„Jaki egzamin? Cadiz broni się przed spadkiem. Zwycięstwo Barcelony, drużyny o zupełnie innym potencjale, było więc czymś oczywistym, czym trudno się podniecać”.

I zapytałem, czy zachwyty nad Lewandowskim potrwają tylko do czwartku? Niestety, tylko. Ale spokojnie, po najbliższej kolejce w La Liga może się okazać, że znów jest genialny.

PS: W 1/8 finału Ligi Konferencji Europy Lech zmierzy się w marcu ze szwedzkim Djurgårdens IF.

▬ ▬ ● ▬