Niespodziewane odejścia i powroty

W mocno subiektywnym podsumowaniu tygodnia przede wszystkim o tym, który musiał zakończyć karierę. I o kimś, kto niespodziewanie znów się pojawił.

W wieku 33 lat karierę zakończył Sergio „Kun” Agüero. Już oficjalnie, bo wcześniej pojawiały się informacje sugerujące wspomnianą decyzję po jego problemach zdrowotnych. Przypomnę, że podczas meczu ligowego Barcelony z Deportivo Alaves rozegranego w październiku odczuwał problemy z oddychaniem i został zmieniony. Nie zdawał sobie jeszcze wtedy sprawy, że był to ostatni występ w karierze...

Dokładne badania potwierdziły wadę serca. Na tyle poważną, że przed kilkoma dniami ze łzami w oczach poinformował na specjalnie zwołanej konferencji prasowej, że już więcej nie zagra. Zdobył mnóstwo trofeów i tytułów, których nie będę już wyliczał, każdy może z łatwością znaleźć ich długą listę. Chciałbym zwrócić uwagę na coś innego.

Obserwowałem dokładnie Agüero od lat jako jednego z najbardziej niespełnionych piłkarzy. Zapyta ktoś dlaczego, skoro był graczem znanych europejskich klubów (Atletico Madryt, Manchester City) i reprezentacji ze światowej czołówki (Argentyna). Uważam, że miał ogromy potencjał, by znaleźć się na tej najwyższej półce razem ze swoim rodakiem Leo Messim. Nigdy jednak się na nią nie wdrapał, najwyżej na jedną niżej.

Tak jak w przypadku posiadającego równie wielki potencjał Garetha Bale’a o tym, że nie osiągnął najwyższego poziomu zadecydowało dość lekkie podejście do wykonywanego zawodu, tak Agüero trudno cokolwiek zarzucić. Dlatego od wielu lat patrząc na niego zastanawiałem się, czy akurat ten sezon będzie wyjątkowy, czy pokaże wreszcie to, czego oczekuję? Może gdyby zagrał w obecnym z Messim w Barcelonie, do której w lecie specjalnie po to się przeniósł, tak by właśnie było? Ale najpierw Messi odszedł do Paris Saint-Germain, a potem Agüero przyplątały się problemy ze zdrowiem, więc już się nie doczekam. A może przez wiele lat oczekiwałem od niego zbyt wiele? Choć nie mam wątpliwości, że i tak był wielkim piłkarzem...

Teraz o Aleksandarze Vukoviciu, który znów pojawił się na trenerskiej ławce. Że akurat Legii, należy uznać za niespodziankę, skoro zaledwie przed rokiem został z niej pogoniony, a jego relacje z właścicielem klubu Dariuszem Mioduskim pozostawały chłodne. Warto przypomnieć co ten mówił, gdy we wrześniu 2020 roku zdymisjonował trenera, którego teraz przywrócił do łask. Na sugestię Vukovicia, że nie powinien zostać zwolniony, ponieważ „sam ogarnąłby kryzys” odpowiedział (za: wp.pl):

„Nie ogarnąłby... Widać było przecież, jak wyglądaliśmy [w przegranym meczu] z Górnikiem Zabrze. Nie dałby rady. Vuković do dziś nie rozumie tego, że sytuacja nie była, z różnych względów, pod jego kontrolą”.

Czyli pozbył się go w momencie nieporównywalnym jeśli chodzi o poziom problemów z obecną sytuacją, w jakiej znalazła się drużyna. Wtedy Vuković nie dałby rady, a teraz jest w sam raz? To tylko pokazuje jak bardzo Mioduski kolejnymi decyzjami się zapętlił...

▬ ▬ ● ▬