Od bohatera do...

Fot. Trafnie.eu

W subiektywnym podsumowaniu tygodnia o rzeczach tak oczywistych, że aż dla wielu... nieoczywistych. Pod tym względem Polska nie odbiega od reszty świata.

Lech Poznań został mistrzem Polski na kolejkę przed końcem rozgrywek, co nie powinno stanowić niespodzianki, biorąc pod uwagę jego potencjał w tym sezonie. Niespodzianką jest dla mnie coś innego. To mianowicie, że przez ostatnich kilkanaście dni odbył drogę z piekła do nieba, z wyraźnym punktem zwrotnym w połowie.

Otóż po finale Pucharu Polski, przegranym 2 maja w Warszawie z Rakowem Częstochowa 1:3, Lech był straszliwie poniewierany w mediach jako zespół, który niezmiennie od lat daje się lać w najważniejszych momentach. Punkt zwrotny nastąpił zaledwie kilka dni później, dla wielu zdecydowanie niespodziewanie, gdy zamiast dać się zlać ponownie w lidze Piastowi w Gliwicach, nie tylko go ograł 2:1, ale dzięki temu wskoczył na czoło tabeli po remisie Rakowa, czyli kontrkandydata do tytułu, 1:1 z Cracovią w Częstochowie.

Po kolejnych kilku dniach Raków znów stracił punkty, tym razem przegrywając w sobotę 0:1 z Zagłębiem w Lubinie, a Lech wygrał 2:1 z Wartą w derbach Poznania, choć w Grodzisku Wielkopolskim, co dało mu tytuł. Przy okazji nie zauważyłem, by ktoś z przesadną gorliwością postanowił rozliczyć się z nadgorliwości, zaledwie sprzed kilkunastu dni, w ocenie lichych szans poznańskiej drużyny na zdobycie tytułu.

Dla mnie jest oczywiste, że w piłce nie należy zbyt szybko wyciągać daleko idących wniosków, szczególnie po jednym meczu. Dlatego nie byłem w peletonie tak łatwo i szybko skreślających Lecha, czego dowody można łatwo znaleźć. Jakąś więc satysfakcję mam, choć nie jest ona przesadnie wielka. We współczesnym świecie naprawdę niewiele trzeba, by odbyć drogę od zera do bohatera i na odwrót. Lech, ze swoim trenerem Maciejem Skorżą na czele, właśnie tego boleśnie doświadczył. I nie mam najmniejszych złudzeń, że coś w tej kwestii może się zmienić. Najwyżej będzie jeszcze gorzej.

Właściwie już jest, czego dowód stanowi inny przykład, tym razem z Paryża. W ostatniej kolejce francuskiej Ligue 1 Paris Saint-Germain pokonał na wyjeździe Montpellier aż 4:0. Dwie bramki zdobył Leo Messi. Cóż w tym nadzwyczajnego? Teoretycznie nic, bo zawodnik to genialny, co podkreślam naprawdę z ogromna rozwagą, niezwykle rzadko używając tego typu określeń w stosunku do piłkarzy.

Otóż niedawno kibice z Paryża wygwizdali swoje gwiazdy, w tym Messiego, poirytowani najpewniej faktem odpadnięcia z rywalizacji w Lidze Mistrzów. Dlatego w obronie Argentyńczyka zaczęli stawać znani zawodnicy. Cesc Fabregas, który grał z nim kiedyś w Barcelonie, zauważył (za: goal.pl):

„PSG nigdy nie miało takiego piłkarza. Trzeba być wdzięcznym, wspierać go, a nie naciskać”.

A Thierry Henry stwierdził:

„Jak można gwizdać na piłkarza, który jest najlepszym asystentem w całej lidze? Kompletnie tego nie rozumiem”.

Ja niestety rozumiem doskonale, bo już dawno zdałem sobie sprawę, że żyję w świecie, który nie potrafi niczego i nikogo uszanować.

▬ ▬ ● ▬