Ofiarowanie małym bohaterom uśmiechu

Fot. Jacek Szustakowski

Winny jestem uzupełnienie dwóch tematów, którymi się ostatnio zajmowałem. Okazuje się, że oba są mocno rozwojowe, co mnie cieszy.

Jeden z nich jeszcze z poprzedniego tygodnia. Wtedy pisałem o piłkarskiej reprezentacji Wojska Polskiego. Trzeba jakoś chłopaków dowartościować, bo ich występy niestety prawie nikogo nie interesują. A gdyby wszyscy w polskiej piłce robili tak błyskawiczne postępy, byłaby prawdziwą potęgą. W tej reprezentacji występują wyłącznie zawodowi żołnierze, a reaktywowano ją w ubiegłym roku po 22 latach! I od razu wywalczyła awans do finałów mistrzostwa świata drużyn wojskowych, które właśnie zakończyły się w Omanie triumfem gospodarzy.

Zdążyłem poinformować o jej pierwszym meczu w turnieju z faworyzowanym Egiptem. Zakończył się obiecującym remisem 1:1. W kolejnym przegrała 0:1 z Syrią i na koniec rozgromiła 6:1 Kanadę. Niestety nie wystarczyło to do wyjścia z grupy. Ale później okazało się, że grupa była wyjątkowo silna. Dwaj rywale Polaków wystąpili w meczu o trzecie miejsce, w którym Syria pokonała Egipt 6:5 w serii rzutów karnych po remisowym wyniku (2:2) w normalnym czasie.

Biorąc wszystko pod uwagę, raczej trudno było oczekiwać więcej od drużyny istniejącej nieco ponad pół roku. A stoi przed nią już nowy cel. Koniec mistrzostw w Omanie oznacza początek przygotowań do wojskowych igrzysk w Chinach za dwa lata.

Polska drużyna rozegrała jeszcze jeden mecz, który z pewnością na długo pozostanie w pamięci. Piłkarscy żołnierze odwiedzili w Omanie dziecięce hospicjum. Każdy z okrutnie doświadczonych przez los pacjentów otrzymał upominek. Ale „najważniejsza była możliwość ofiarowania tym małym bohaterom uśmiechu” - jak napisano na stronie wojskowej reprezentacji na facebooku.

Teraz drugi temat, poruszony w poprzednim tekście, czyli występ Arkadiusza Milika w niedzielnym meczu Serie A z Palermo. Nie znam nawet jego wyniku, bo gdy to piszę, jeszcze trwa. Ale wynik obchodzi mnie średnio. Najważniejsze, że Polak ostatecznie nie znalazł się w kadrze na mecz. I bardzo dobrze. 

W ciągu tygodnia pojawiło się na jego temat kilka sprzecznych informacji. Najpierw, że powinien co najmniej usiąść na ławce Napoli. Później, że jednak nie usiądzie. Według słów trenera Maurizio Sarriego Milik sam stwierdzić, że nie jest jeszcze do tego przygotowany, chciałby trochę więcej potrenować przed powrotem do gry. Takie podejście jak najlepiej o nim świadczy.

Czyli polski napastnik ma więcej zdrowego rozsądku, niż cały sztab medyczny Napoli. Zastanawia mnie, że zaledwie dwa tygodnie po powrocie do normalnych treningów próbowano go wypchnąć na boisko. Być może Milik jest rzeczywiście swoistym fenomenem, a jego organizm regeneruje się w tempie, którego medycyna sportowa dotąd nie znała. Dlaczego jednak piłkarz MUSI prosić o czas na dojście do pełnej dyspozycji? Dlaczego trener z klubowym lekarzem chcą go niemal na siłę posłać do boju? Przecież najczęściej jest odwrotnie - trzeba przykładać lód do rozgrzanych głów zawodników, gdy zbyt wcześnie rwą się do gry.

Albo nie znam jakiegoś istotnego szczegółu w tej sprawie, albo poruszamy się w oparach absurdu. Nie pierwszy raz zresztą w przypadku Milika. W lecie kupiono go przecież z Ajaksu do Napoli za sumę dwukrotnie przekraczającą wartość rynkową!!! Dlaczego za tyle? Pytałem o ten fenomen wielu osób. Nikt nie miał bladego pojęcia i nie potrafił wskazać najskromniejszego choćby punktu zaczepienia, w oparciu o którym można by spróbować ów fakt wytłumaczyć. Czy kiedyś uda się poznać obie tajemnice?

▬ ▬ ● ▬