Ostrożnie z wnioskami

Robert Lewandowski wrócił do Monachium, by wystąpić przeciwko swojej dawnej drużynie. Przy tej okazji wątpliwe okazały się pewne lansowane teorie.

Ten mecz był bez wątpienia najważniejszym w całej fazie grupowej tegorocznej Ligi Mistrzów. Oczywiście biorąc pod uwagę towarzyszące mu tło związane z jednym zawodnikiem. Bo gdy w sierpniu w Nyonie rozlosowano skład grup w prestiżowych rozgrywkach i okazało się, że Barcelona zagra z Bayernem, wszyscy zaczęli sprawdzać kiedy gwiazda pierwszej drużyny znów przyjedzie do Monachium i zagra przeciwko tej drugiej. Okazało się, że 13 września, więc po wtorkowym meczu ludzie przesądni mają kolejny argument, by w przesądy wierzyć.

Bo Barcelona z Lewandowskim w składzie przegrała 0:2. Ne tak miało być, oczywiście z punku widzenia tych, którzy życzą jej i Polakowi jak najlepiej. Nie wyciągałbym jednak po tym meczu zbyt daleko idących wniosków. Mogą się okazać wątpliwej wagi jak i teorie, które lansowano mocno przed meczem.

Jedna z nich dowodziła, że Bayern bez Lewandowskiego radzi sobie słabiutko w ataku. Na poparcie podano różne wyliczenia i statystyki. Jednak to, co stało się we wtorkowy wieczór niekoniecznie za nimi przemawia. Sam wyliczałem zaraz po rozpoczęciu sezonu ilu piłkarzy Bayernu zdążyło już nastrzelać bramki zaledwie w kilku meczach. Zdołali też w tym z Barceloną.

Najpierw Lucas Hernandez nie pilnowany przez nikogo w polu karnym wyskoczył do dośrodkowania z rzutu rożnego i dał gospodarzom prowadzenie. Trzy minuty później Leroy Sane pomknął z piłką przez sam środek defensywy gości zdobywając drugiego gola.

Opisuję jak padły bramki tak dokładnie, by zwrócić uwagę na dwie kwestie. Po pierwsze, że sam Lewandowski by się ich nie powstydził. Zresztą spośród kilkuset, jakie strzelał dla Bayernu, można by takie znaleźć. Po drugie, sposób w jaki je zdobyto dowodzi, że chyba za szybko zaczęto lansować teorię o wielkości Barcelony w tym sezonie. Na razie bliższa prawdy jest moja, że trudno zaliczyć Barcelonę do faworytów do zdobycia Pucharu Mistrzów w tym sezonie. Ale tylko bliższa, bo...

Z drugiej strony radziłbym być ostrożny z wyciąganiem daleko idących wniosków. Wynik wtorkowego meczu nie do końca oddaje bowiem jego przebieg. Dwubramkowe zwycięstwo nie było tak pewne, jak mogłoby się wydawać. Barcelona nie prezentowała się aż tak słabo. Zawiodła skuteczność, bo w pierwszej połowie to ona mogła wyjść na prowadzenie.

Bramkę mógł zdobyć Lewandowski, ale uderzył piłkę nad poprzeczką. Nie zgadzam się z opinią, na którą trafiłem w jednym z tytułów, że we wtorek był bezradny. Gdyby był, do opisanej sytuacji by nie doszedł. Choć niczym maszyna do strzelania bramek bywa niezwykle skuteczny niemal w każdym meczu, akurat w tym żadnej nie zdobył. Bo nie jest maszyną, tylko człowiekiem i w barwach Bayernu też notował puste przeloty. To ciągle ten sam piłkarz i pewnie ci, którzy uwielbiają wyciągać za każdym razem łatwe i jedynie słuszne wnioski już w następnym meczu znów będą się nim zachwycać.

▬ ▬ ● ▬