Otworzył… co?

Fot. Trafnie.eu

Jednym z najważniejszych wydarzeń kończącego się tygodnia był brak… wydarzeń. Tych najbardziej pożądanych, czyli bramek w meczach Ekstraklasy.

Nie padły w aż trzech w rozgrywanej podczas weekendu kolejce. Pod tym względem polska piłka nie należy na szczęście do czołówki. Bezbramkowe remisy za często się w Ekstraklasie nie zdarzają, choć tym razem zdarzyło się sporo. Zamiast szukać przyczyn braku skuteczności, postanowiłem wykorzystać okazję, by zastanowić się nad jednym z językowych chwastów, który rozpanoszył się w mediach. 

Idąc tym tropem powinienem zapytać - skoro bramki nie padły, kto otworzył wynik meczu? Oto sformułowanie niezwykle często (nad)używane przy okazji komentowania boiskowych wydarzeń. Ktoś strzela pierwszą bramkę, co zostaje podsumowane stwierdzeniem: „Iksiński otworzył wynik meczu”. Stanowi kalkę z języka angielskiego, niestety nieudolnie zaadaptowaną do polskiego.

W oryginale brzmi to tak: „Smith opened the scoring (...)”, co można przetłumaczyć: „Smith rozpoczął strzelanie [w domyśle – bramek]”. Jednak dosłowne tłumaczenie „otworzył strzelanie” nie dla wszystkich byłoby zrozumiałe, a „otworzył strzelanie bramek” widocznie wydało się za mało oryginalne.

Dlatego ktoś postanowił tłumaczenie przerobić na „otworzył wynik meczu”. Niestety droga na skróty okazała się drogą donikąd, choć nikt się tym nie przejmuje. Wszyscy klepią jak papugi komentując mecze „otworzył wynik...”, nie zastanawiając się zupełnie, czy klepią sensownie. Bo przecież 0:0 to też wynik. Czyli, rozumując logicznie, wynik każdego meczu otwiera… sędzia dając gwizdkiem sygnał do jego rozpoczęcia!

Poddaję tę uwagę pod rozwagę wszystkim komentatorom. Może ktoś wreszcie skorzysta, zamiast bezrefleksyjnie powtarzać przerobione raczej nieudolnie tłumaczenie z angielskiego. Akurat w tej kolejce, przy trzech bezbramkowych remisach, uwaga chyba cenna.

Zastanawiam się jednak, komu w ogóle potrzebne jest zbyt logiczne myślenie, skoro kolejna rzecz budzi wątpliwości i raczej tylko moje. Weźmy zapowiedziane niedawno odwołanie Legii Warszawa do Najwyższej Komisji Odwoławczej PZPN w związku z karą nałożoną za wywieszenie transparentów podczas meczu z ŁKS Łódź przed tygodniem:

„Decyzję Komisji Ligii uznajemy za niezrozumiałą, niesprawiedliwą i bezprecedensową. Karanie tysięcy kibiców za działania kilku osób nie ma żadnego charakteru profilaktycznego, skutkuje protestami, konfliktem i jest sprzeczne z zasadami oraz celami jakimi powinna się kierować Komisja”.

Rozumiem, że „karanie tysięcy osób” odnosi się do zakazu wejścia na najbliższy mecz dla wszystkich, którzy na tym z ŁKS zajmowały miejsca na „Żylecie”. Ale czy klub zrobił cokolwiek, wykorzystując choćby system monitoringu, by zidentyfikować tych „kilka osób”? Może ktoś mi podpowie, bo nic na ten temat nie słyszałem.

I na koniec Kamil Grosicki. Znów mało logiczna wydała mi się euforia z jaką opisano jego debiut w nowych barwach – West Bromwich Albion. Szkoda, że położono nacisk na asystę, a nie na fakt, że musiał podnieść się z ławki w drugiej połowie, by ją zaliczyć.

Niestety potwierdziły się moje obawy, że musi walczyć o miejsce w podstawowym składzie. Już w trzecim, czyli każdym po zmianie klubu, ligowym meczu wchodził na boisko z ławki rezerwowych. W ostatnim z Nottingham Forest tylko na sześć minut. Czyli jego transfer był typowym uzupełnieniem składu, a nie zakupem teoretycznie kluczowego zawodnika do drużyny, jak to próbowano relacjonować w rodzimych mediach.

Ciągle mam jednak nadzieję, że twarda walka o miejsce w wyjściowej jedenastce WBA wyjdzie mu na dobre w kontekście gry w reprezentacji.

PS: Muszę się przyznać do gapiostwa, bo już po napisaniu tekstu znalazłem informację, że Legia nałożyła jednak cztery zakazy stadionowe za opisane powyżej wydarzenia. Szkoda, że oficjalnie poinformowała o tym tak późno, gdy wcześniej zdążyła wydać oficjalne oświadczenie, a prezesem klubu udzielił wywiadu. Dariusz Mioduski stwierdził (za: legia.net):

„Gdyby nie media, akcja byłaby niszowa i przeszłaby bez echa. Niektórzy powiedzą, że taka jest rola mediów. Nie zgadzam się z tym. To pójście na łatwiznę i zbieranie poklasku. Kiedyś mówiło się o misyjności mediów, ale dziś to się bardzo wypaczyło. Często dziennikarze udają strażników moralności, a w rzeczywistości tylko podgrzewają marginalne konflikty i kreują spory”.

Panie prezesie, nie wszyscy idą na łatwiznę, czego dowodem to właśnie postscriptum. Prawda jest zawsze najważniejsza. Więc zawsze lepiej się pomylić i do tego przyznać, opisując logiczne działania innych, niż tracić pamięć...

▬ ▬ ● ▬