Pierwszy krok do tytułu?

Fot. Trafnie.eu

Zaczęło się. Francja w inauguracyjnym meczu EURO 2016 pokonała Rumunię 2:1. Czyli teoretycznie wszystko zgodnie z planem, do tego z Polską w tle.

Gdy jechałem do Francji obiecywałem sobie, że nie będę się w ogóle zajmował tematem bezpieczeństwa. Założenie trochę karkołomne, nawet bardzo. Nie chciałem pisać o tym, o czym od dawna na okrągło bębnią inni zajmujący się tematyką EURO. Ale już pierwszego dnia okazało się, że tak się nie da.

Próbowałem więc najwyżej prześliznąć się po temacie, chyba ze średnim skutkiem. Wiadomo przecież, że po zamachach terrorystycznych w listopadzie ten temat będzie się pojawiał w tle aż do końca mistrzostw. Tylko ile można pisać o policji? Jest jej oczywiście sporo na stacjach metra czy pod stadionem. Ale gdzie jej nie ma w dniu meczu, który otwiera ważną imprezę? Kontrole przy wejściu do biura prasowego takie, jak przy wejściu do samolotu. Nie dajmy się jednak zwariować. Tak było zawsze i zawsze będzie przy okazji podobnych mistrzostw. Jak widzę pod stadionem policjantów w bojowym rynsztunku z giwerami gotowymi do strzału, nie ma się czego bać. Wręcz przeciwnie. Na trybunie mogą czuć się wyjątkowo pewnie.

Bo Paryż żyje normalnie. Inaczej nie potrafi. To jest moloch, tygiel narodowości, kultur i wyznań wymieszanych w proporcjach niemożliwych do oszacowania. W tym tkwi jego niepowtarzalny urok. Ulice pełne ruchu, metro pełne ścisku, jezdnie pełne odgłosów klaksonów. Nie ma czasu i miejsca na strach. 

Tak samo było na koncercie, o którym pisałem. Totalny luz, odjazdowa zabawa, wręcz nastrój beztroski. A wszystko w ogromnej strefie kibica, której miało nie być. Jest i pulsuje energią. Nie tylko jedna zresztą w Paryżu. Z kilometr, może półtora od stadionu Saint Denis na rynku dzielny o tej samej nazwie jest też strefa kibica, choć dużo mniejsza. Kto zdecydował się w ostatniej chwili zobaczyć inaugurację na żywo, musiał wyłożyć co najmniej 300 euro. Taką cenę zaproponował mi „konik” pod stadionem na cztery godziny przed meczem.

Pewnie znalazł chętnego, bo przecież cała Francja czeka na tytuł mistrzowski. Gdy była gospodarzem dwóch poprzednich imprez, nie dała szans rywalom. I podczas mistrzostw Europy w 1988 roku z fenomenalnie grającym Michelem Platinim. I w 1998 roku podczas mistrzostw świata z Zinedine Zidane w głównej roli.

Tak ma być i teraz. Może dlatego telewizja TF1 w nocy poprzedzającej inauguracyjny mecz pokazała powtórkę finału EURO 2000. Francuzi pokonali w nim Włochów 2:1 zdobywając tytuł. Ale sam wynik nie wystarczy, by zrozumieć przesłanie meczu, a raczej jego podtekst.

Najpierw prowadzenie Włochów. Właściwie byli już prawie mistrzami. Cieszyli się odrobinę za wcześnie. W samej końcówce Francuzi wyrównali. Czyli dogrywka, a w niej David Trezeguet strzela zwycięską bramkę. Cała Francja szaleje. Cała Francja przekonuje się, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Jednym z tych, którzy to wiedzą na pewno jest Didier Deschampes. W 2000 roku był jednym z zawodników, którzy wygrali finał w Rotterdamie. Teraz jest trenerem drużyny, od której kibice oczekują kolejnego mistrzostwa.

Pierwszą drużyną na drodze do jej ewentualnego tytułu była Rumunia. Teoretycznie tylko tło dla gospodarzy. Może trener trener Anghel Iordanescu za bardzo przejął się rolą kopciuszka, bo na oficjalnej konferencji prasowej przed meczem postanowił błysnąć skromnością. Zaczął ją od podziękowania dziennikarzom za tak liczne przybycie i dodał, że czuje się zaszczycony. Problem polegał jednak na tym, że spora sala konferencyjna była wypełniona najwyżej w... jednej trzeciej.

Na boisku Rumuni już tacy uprzejmi, jak ich trener na konferencji, nie byli. Grali twardo nie bojąc się Francuzów. Już wydawało się, że mecz zakończy się remisem, gdy fenomenalnym strzałem spoza pola karnego popisał się Dimitri Payet. Była minuta do końca, gdy piłka wylądowała w okienku rumuńskiej bramki. Ten gol dał Francuzom zwycięstwo.

Pomyślałem wtedy, że jeśli Payet nie zostanie wybrany piłkarzem meczu, będzie skandal. Nie chodzi tylko o jego bramkę, ale kilka wcześniejszych świetnych dograń piłki. Rośnie już pierwsza gwiazda mistrzostw? Bardzo możliwe. A skandalu nie było, bo wybrano go piłkarzem meczu.

Rumuni pokazali, że w piłkę grać potrafią, nie są frajerami mającymi tylko bez walki oddawać punkty rywalom. Refleksja niestety niezbyt budująca. Dlaczego? Bo Rumuni to grupowi rywale Polaków w rozpoczynających się na jesieni eliminacjach do mistrzostw świata...

▬ ▬ ● ▬