Po prostu wstyd

Fot. Trafnie.eu

Argentyna została pierwszym finalistą mistrzostw świata rozgrywanych w Katarze. Jej zwycięstwo 3:0 nad Chorwacją prowadzi do kilku ciekawych wniosków.

Poza początkowymi minutami Argentyńczycy nie pozostawili wątpliwości kto we wtorkowy wieczór zasłużył na awans. Wygrali pewnie, może nawet zbyt pewnie, biorąc pod uwagę oczekiwania przed meczem. Bo te, bazujące głównie na ostatnim meczu Chorwatów z Brazylią, wygranym przez nich po serii rzutów karnych, kazały wierzyć, że będą trudniejszym rywalem dla Argentyńczyków.

Można z tego wyciągnąć wniosek, że nie warto budować żadnych teorii czy oczekiwań na podstawie jednego tylko spotkania. Oglądałem Chorwatów wcześniej w meczu z Belgią, zakończonym bezbramkowy remisem, i gdybym mógł zdecydować, która z drużyn awansuje do fazy pucharowej mistrzostw, postawiłbym na Belgów. Sprawiali dużo lepsze wrażenie, stwarzając wiele sytuacji bramkowych. Gdyby choć jedną wykorzystał Romelu Lukaku, właśnie oni, a nie Chorwaci, graliby dalej. Piłka była jednak wyjątkowo nieposłuszna potężnie zbudowanemu belgijskiemu napastnikowi, który po kontuzji nie doszedł jeszcze do pełni formy i pojawił się na boisku wchodząc z ławki rezerwowych.

Oglądałem też wcześniej Argentyńczyków, pozostając pod wrażeniem emocji jakie towarzyszyły ich pierwszemu meczowi w mistrzostwach z Arabia Saudyjską, rozegranemu zresztą na tym samym stadionie Lusail, co wtorkowy z Chorwacją. Przegrali niespodziewanie 1:2, trwoniąc błyskawicznie po przerwie jednobramkowe prowadzenie.

Gdy miałem wkrótce okazję przez chwilę porozmawiać po meczu Holendrów z Virgilen van Dijkiem, szybko ostudził moje podniecenie związane jeszcze z emocjami we wspomnianym meczu i radził zbytnio się nim nie podniecać, tylko pamiętać, że mistrzostwa to turniej. Muszę teraz schylić z pokorą głową i przyznać, że miał rację. Nieważne jak się zaczyna, ważne jak się kończy, czego Argentyna jest najlepszym przykładem. O Arabii Saudyjskiej nikt już dziś w Katarze nie pamięta, pozostając pod wrażeniem ostatniego występu pierwszego finalisty.

Bohaterem wtorkowego meczu był Julian Alvarez, zdobywca dwóch bramek, za faul na którym podyktowano też rzut karny zamieniony na trzecią przez Leo Messiego. Mój podziw skupił się bardziej na tym ostatnim. Kilka razy podkreślałem, że to genialny piłkarz, co jest wyjątkowym komplementem, bo tego typu określeń używam z dużym umiarem. Messi swoimi występami w Katarze potwierdza w pełni ich zasadność. Z starciu z Chorwatami popisał się między innymi fenomenalną akcją, ośmieszając wręcz Josko Gvardiola, nazywanego często „najlepszym obrońcą mistrzostw”, i wypracowując w ten sposób trzecią bramkę.

Już zaczęły się w mediach spekulacje, że pewnie dostanie prestiżową Złotą Piłkę w przyszłym roku, którą przyznaje się teraz za sezon. Choć ten trwający dopiero niedawno się rozpoczął, wydaje się być już murowanym kandydatem do nagrody. W związku z tym chciałbym przypomnieć, że w ostatniej edycji plebiscytu Messi nie znalazł się nawet na liście nominowanych! Uznałem to za skandal i teraz z satysfakcją mogę jeszcze raz chorą decyzję magazynu „France Football” podsumować – po prostu wstyd!

▬ ▬ ● ▬