Poczet piłkarzy przepłaconych

Fot. Trafnie.eu

Pewien klub chce się pozbyć pewnego piłkarza. To się zdarza, nawet dość często. Akurat ten przypadek można uznać za klasykę spodziewanych niespodzianek.

Klub to Atletico Madryt, a zawodnik João Felix, który... (za: sport.pl):

„...przychodził do Atletico Madryt w 2019 roku, kiedy uznawano go za największy talent światowego futbolu. Klub ze stolicy Hiszpanii zapłacił za niego Benfice aż 127,2 miliona euro, co uplasowało zawodnika na piątym miejscu wśród najdroższych transferów w historii. Jego kariera nie zmierza w dobrym kierunku i w Madrycie chcieliby się go pozbyć. Zarówno klubu, jak i zawodnik mają jednak spory problem”.

Problem polega na tym, że chętnych do zakupu gwiazdy brak:

„W Atletico uznali, że Joao Felix nie jest potrzeby już poprzedniej zimy. Zawodnik został wypożyczony do Chelsea za 11 milionów euro, a w kontrakcie zawarto klauzulę wykupu. W Premier League zawodnik rozegrał 16 meczów, w których zdobył cztery gole i obejrzał czerwoną kartkę w debiucie z Fulham. Londyńczycy nie zdecydowali się wykupienie go na stałe”.

Felix podobno marzy o grze w Paris Saint-Germain, ale francuski klub na pewno nie marzy o ściągnięciu go za, tak mniemam, spore pieniądze. Podobno propozycję pozyskania piłkarza złożyła jego agentowi Aston Villa, ale on z kolei nie pali się, by przenieść się do Birmingham.

Felix to idealny przykład na całkiem sporej liście piłkarzy przepłaconych. Kosztował dużo za dużo, co teraz odbija się mu czkawką. Bo zdążył już przyzwyczaić się do statusu super gwiazdy, którą nie jest i raczej mało prawdopodobne, by się taką stał w najbliższej przyszłości. Dlaczego więc w Madrycie tak łatwo wyłożono za niego tak wielkie pieniądze?

Przypadek Portugalczyka jest dość prosty do wytłumaczenia. Kluby zwracają coraz więcej uwagi na marketing pomagający zdobyć pieniądze na swoją działalność, bo koszty rosną i rosną. Te największe potrzebują znanych nazwisk, by napędzić koniunkturę (sprzedaż pamiątek, karnetów, biletów, pozyskiwanie reklamodawców…). Felix w momencie zakupu z Benfiki ten warunek spełniał. Bo choć nie miał jeszcze 20 lat i był dopiero kandydatem na piłkarza, media okrzyknęły go największym talentem w światowym futbolu.

W takich momentach pojawiają się ważni gracze, bez którego transfery z pewnością nie zostałaby sfinalizowane. To agenci piłkarzy, zarabiający coraz więcej, więc coraz lepiej potrafiący czarować rzeczywistość i opowiadać bajki, że kwota za ich klienta nie jest absolutnie wygórowana, a wręcz przeciwnie, stanowi okazję jaka szybko się nie powtórzy. Swoje zgarniają, a reszta to już ewentualny problem klubu, jak w tym wypadku Atletico.

Nie lubię mądrali, którzy wszystko lepiej wiedzą po fakcie, więc żeby na takiego nie wyjść przypomnę, że już kiedyś przewidziałem transfer, i to polskiego piłkarza, który wydawał się sprzedawany ponad rzeczywistą wartość. W październiku 2019 roku, gdy panowało już istne szaleństwo związane z Krzysztofem Piątkiem, podchodziłem do niego ze sporym dystansem, nie jadąc w tym peletonie:

„Wydłużyła się lista czołowych klubów nim zainteresowanych, przynajmniej w mediach. Do Juventusu, Bayernu, Chelsea i Barcelony (której skauci obserwują go podobno już wyjątkowo starannie) dołączył Real Madryt. Kwota jaką potencjalny kontrahent będzie musiał przygotować to 60 (słownie: sześćdziesiąt) milionów euro!

O niczym innym nie marzę, jak o napisaniu, że na Santaigo Bernabeu odbyła się oficjalna prezentacja Piątka kupionego za sześćdziesiąt milionów! Ale jakoś nie starcza mi wyobraźni, by w nią uwierzyć”.

Pozwoliłem sobie na konkluzję dotyczącą Enrico Preziosiego, czyli prezesa Genoi, której barwy wtedy Piątek reprezentował:

„Chyba zdał sobie wreszcie sprawę, że lepszej okazji nie będzie. I więcej niż w zimowym oknie transferowym już nigdy za niego nie dostanie”.

Sprawdziło się? Zapytajcie kogoś z Milanu...

▬ ▬ ● ▬