Parodia parodii

Fot. Trafnie.eu

Mógłbym się chwalić, że jedno z napisanych przeze mnie zdań okazało się prorocze. Tylko chwalić się nie ma czym, bo jest niestety zbyt oczywiste. 

W ciągu dwóch dni obejrzałem w telewizji trzy mecze polskich drużyn. Precyzyjnie, to dwa i kilka akcji z trzeciego. Każdy był ciekawy na swój sposób, choć może lepiej byłoby napisać, że każdy skrzywiony tak, jak nie powinien.

Najpierw coś, co nazywało się „Super Mecz”. „Przegląd Sportowy” zastanawiał się, czy jest sens takie rozgrywać. Szkoda, że dopiero teraz. Ja obśmiałem to „super” już przed rokiem. W środę do Gdańska przyleciał Juventus Turyn, by zagrać towarzysko z Lechią. Jeśli ktoś przylatuje w dniu meczu, to na pewno nie dla meczu, ale głównie dla pieniędzy. Gdyby nie one, nie byłby nikomu potrzebny. Czysty biznes realizowany na bazie piłki nożnej! Przypomniał mi się więc trener Janusz Wójcik („Kasa Misiu, kasa...”).

Organizująca mecz firma przekonywała cały świat, że będzie „super”, żeby ludzie kupili drogie bilety, a stacje telewizyjne zapłaciły za jego transmisję. Choć nie znam dokładnych danych związanych z tym przedsięwzięciem, podejrzewam, że opłaciło się wyłożyć sporą gotówkę dla Juventusu, by przyleciał do Gdańska.

O reszcie można by nawet nie wspominać. A jeśli już, to jako o ciekawostce przyrodniczej związanej z zieloną murawą. Jeden z najlepszych klubów europejskich (finalista ostatniej edycji Ligi Mistrzów) zmusza się, by wystawił w sparingowym meczu najsilniejszy skład, więc wystawia. A grająca z nim średniej klasy polska drużyna, posyła do boju rezerwową jedenastkę, bo dwa dni później ma ważny mecz ligowy. Parodia parodii!

Choć niczego wielkiego się po tym spotkaniu nie spodziewałem, muszę przyznać, że w końcówce byłem mile zaskoczony. Gdy na boisku pojawiło się kilku podstawowych graczy Lechii, niektóre akcje były naprawę godne uwagi. Gdyby naprzeciwko nich stanęły (w większości zmienione wcześniej) gwiazdy Juve, naprawdę mógłby być super mecz. No, ale nie był, niestety...

Po jednym rozczarowaniu, przyszło kolejne. Porażka 1:3 Lecha z Basel w Lidze Mistrzów. Sztuką jest wygrać na wyjeździe praktycznie remisowy mecz i to dwoma bramkami. Ta sztuka udała się rywalom. Przypomniała mi się opinia trenera FK Sarajevo, z którym Lech walczył w poprzedniej rundzie,  o ekipie Skorży. Przyznał, że jej najsłabszym punktem jest obrona. Ja bym powiedział po meczu z Basel, że ma praktycznie same słabe punkty w obronie.

Zabawne były komentarze piłkarzy z Poznania. Karol Linetty stwierdził, że rywalizacja z Basel nie jest jeszcze rozstrzygnięta, a rywale są w zasięgu Lecha. Dariusz Formella zapytany o rewanż też wierzył w wyeliminowanie Szwajcarów mówiąc, że nie takie rzeczy piłka widziała.

Brawo! Pewnie w Bazylei Lech będzie prowadził 3:0 już do przerwy, a walnie ich piątką. Podpowiem – niech od początku zagra bez bramkarza, wysyłając dodatkowego zawodnika do ataku, żeby nastrzelać jak najwięcej bramek. Wniosek z tego płynie jeden. Bolesne porażki nie uczą nie tylko pokory, ale również rozumu.

I na koniec o proroczym zdaniu, które tak naprawdę było mało prorocze, wystarczyło po prostu przeanalizować fakty. Mecz Legii w Tiranie z albańskim Kukesi od początku był gorący (na trybunach) i pechowy (w telewizji), bo nie udało się pokazać transmisji ze względu na awarię techniczną w Albanii. Gdy usterkę naprawiono i zaprezentowano ledwie kilka akcji, mecz przerwano. Piłkarze Legii cieszyli się ze zdobycia bramki dającej prowadzenie 2:1, kiedy Ondrej Duda został trafiony w głowę rzuconym z trybun (według niepotwierdzonych jeszcze informacji) kamieniem.

Legia dostanie walkowera, może nawet nie będzie musiała rozgrywać rewanżowego spotkania, jeśli UEFA zdecyduje się wykluczyć z rozgrywek Albańczyków. A to zdanie napisane przed tygodniem brzmiało: „Polscy kibice przyciągają problemy, jak magnes opiłki żelaza”.

▬ ▬ ● ▬