Powrót do mrocznych czasów?

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Polski przegrała w Warszawie z Belgią 0:1 w Lidze Narodów. Taki wynik nie powinien zaskakiwać, po tym sprzed tygodnia w Brukseli, ale…

Przypomnę, że wtedy niestety Belgowie przejechali się po naszych jak walec gromiąc 6:1. W następnym meczu, w Rotterdamie z Holandią, był korzystny remis 2:2, a teraz znowu porażka z Belgią. Można ironicznie powiedzieć, że i tak niezła, biorąc pod uwagę niedawną wyjazdową egzekucję z tym samym rywalem. Ale jak zauważył słusznie trener Czesław Michniewicz na pomeczowej konferencji prasowej, nie był to korzystny wynik, skoro znów porażka.

Belgowie po kwadransie objęli prowadzenie zdobywając, jak się później okazało, zwycięską bramkę. Zza pleców debiutującego w obronie Mateusza Wieteski przytomnie wyszedł do dośrodkowania Michy Batshuayi posyłając piłkę do siatki.

Belgijski trener Roberto Martinez podsumowując mecz podkreślił, że jego piłkarze w pełni nad nim panowali mając aż 66 procent posiadania piłki i stwarzając niewykorzystane okazje na zdobycie drugiej bramki. Polacy przez większość gry nie potrafili wykreować niestety sytuacji do wyrównania. W ich kontratakach zawsze czegoś, czyli dokładnego podania, brakowało. A mimo tego mecz o mało nie zakończył się remisem.

W ostatniej minucie najładniejszą akcję przeprowadzili – Mateusz Klich, Robert Lewandowski i Karol Świderski. Piłka po strzale głową tego ostatniego odbiła się od wewnętrznej strony słupka i zamiast wpaść do siatki przeleciała niestety wzdłuż linii bramkowej.

Mecz więc przegrany, do tego po niezbyt porywającej grze z obu stron, więc niektórych chyba trochę za bardzo poniosło w komentarzach. Twierdzenie, że był to większy „pogrom” niż w Brukseli należy uznać za szczyt roztargnienia i nieudaną próbę leczenia własnych frustracji. Być może spowodowany faktem odzyskania równowagi i wiary w możliwości drużyny po remisie z Holandią. Teoria bazująca na tym, że Belgowie wystąpili w „rezerwowym składzie”, bowiem w porównaniu z pierwszym meczem zabrakło w nim dwóch piłkarzy - Kevina De Bruyne i Yannicka Carrasco, a brakowało też, jak przed tygodniem, Thibauta Courtoisa i Romelu Lukaku.

Na tym polega siła rywali, że mają szeroką i wyrównaną kadrę, więc brak wymienionych na boisku można uznać wręcz za rodzaj rotacji w składzie ze słabszym przeciwnikiem, jakim na ich tle pozostaje drużyna Michniewicza.

Twierdzenie też, że nowy selekcjoner cofnął ją do „mrocznych czasów”, przegrała w Warszawie w fatalnym stylu jest wręcz… optymistyczne. Zawsze czepianie się stylu świadczyło o rozbudzonych ambicjach komentujących wobec piłkarzy. A ci piłkarze grali jak grają i nie należy od nich wymagać więcej niż potrafią. Czyżby po laniu w Brukseli i remisie w Rotterdamie niektórzy redaktorzy znów uwierzyli, że drużynę stać na znacznie więcej?

To ciągle ta sama drużyna średniej klasy europejskiej, która mistrzem świata w Katarze na pewno nie zostanie. A wszystkim pastwiącym się znów nad jej stylem gry tylko nieśmiało przypomnę, że mecz z Belgią w Warszawie przypominał mi spotkanie z Anglią na tym samym stadionie na jesieni ubiegłego roku w eliminacjach do mistrzostw świata. Tylko, że wtedy w doliczonym czasie gry udało się wcisnąć Anglikom wyrównującą bramkę. Gdyby teraz piłka, po podobnej akcji samej końcówce i uderzeniu głową Świderskiego też wpadła do siatki, ktoś znów by uwierzył w jej wielkość? 

▬ ▬ ● ▬