2019-04-10
Pracowity dzień na White Hart Lane
Tottenham Hotspur pokonał 1:0 Manchester City w meczu ćwierćfinałowym Ligi Mistrzów. Równie ważne jak wynik było miejsce odniesienia zwycięstwa.
Tottenham dokonał tego na nowym stadionie White Hart Lane. To był dopiero drugi mecz po oddaniu obiektu do użytku. Jednym się podoba, inni się wręcz nim zachwycają, jak czytam. Na pewno robi wrażenie.
Z reguły inauguracja na nowym stadionie następuje na początku sezonu. Tym razem jednak po cichu i bez wielkiego rozgłosu odbyła się podczas niedawnego meczu Premier League z Crystal Palace.
Kibice i piłkarze Tottenhamu chcieli jak najszybciej wrócić na swój obiekt, który został oddany do użytku z wielomiesięcznym opóźnieniem. Ponieważ zbudowano go od podstaw z niewielkim przesunięciem w stosunku do dawnej lokalizacji, nie można było korzystać częściowo ze starych trybun podczas budowy nowych. Dlatego drużyna od początku ubiegłego sezonu rozgrywała mecze teoretycznie u siebie na stadionie Wembley.
To prawie dwadzieścia kilometrów od White Hart Lane. O kilkanaście więcej, gdyby ktoś chciał dojechać komunikacją miejską. Bo podróżując z północnego Londynu na zachód miasta trzeba zahaczyć o centrum, a to zabiera w sumie ponad godzinę, nawet do dwóch w zależności od wyboru trasy, środków transportu i natężenia ruchu.
Nowy stadion mieści ponad sześćdziesiąt tysięcy widzów (stary miał niecałe trzydzieści siedem tysięcy miejsc), a jego ogromna bryła zdominowała architektonicznie całą dzielnicę Tottenham. Po starym obiekcie nie ma już śladu. Musiał ustąpić miejsca nowoczesności, ale pozostał w mojej pamięci.
Mam pewien sentyment do dawnego stadionu White Hart Lane, bo wiążą się z nim ciekawe wspomnienia z 1993 roku. Wtedy po raz pierwszy pojechałem do Anglii, nawet dwa razy w jednym roku, i wszystko mnie wręcz zachwycało. I czerwone piętrowe autobusy, i budki telefoniczne w tym samym kolorze, i oczywiście historyczne stadiony. Bo szybko uświadomiłem sobie, że jestem przecież w ojczyźnie futbolu.
Zobaczyłem na Wembley mecz Anglia – Holandia, a dzień wcześniej wybrałem się na wycieczkę po nieistniejącym już obiekcie. Zaliczyłem też drugą wycieczkę po White Hart Lane. Była z pewnością wyjątkowa, ale nie taka prosta do zrealizowania.
Patrick Barclay, jeden z najbardziej znanych angielskich dziennikarzy, którego wtedy poznałem, odradził mi, bym zwrócił się z oficjalną prośbą do klubu. Za kontakty z mediami odpowiadał wtedy w Tottenhamie jakiś bucowaty koleś. Patrick stwierdził, że najpewniej mnie, delikatnie mówiąc, oleje. Dodał przy tym, że zna jedną pracownicę klubu i z jej pomocą wszystko mi załatwi.
Jak powiedział, tak zrobił. Pani, której nawet imienia już niestety nie pamiętam, okazała się nie tylko miła, ale i bardzo uczynna. W klubie czekał na mnie człowiek z działu ochrony, z którym zwiedziłem cały stadion wzniesiony na tym miejscu prawie sto lat wcześniej! Zaprowadził mnie we wszystkie zakamarki. Najbardziej zapamiętałem wykonanego z blachy ogromnego koguta stającego na piłce. Ten klubowy herb zdobił kiedyś szczyt dachu nad jedną z trybun. Potem przeniesiono go do wnętrza, jako bezcenny eksponat.
Na White Hart Lane pojawiłem się jeszcze raz, gdy uprzejma pani umówiła mnie na wywiad z ówczesnym menedżerem drużyny Argentyńczykiem Osvaldo Ardilesem. Zameldowałem się w recepcji i usłyszałem, że mam czekać. Po pewnym czasie pojawił Ardiles. Cały czas powtarzał pod nosem: „Busy day, busy day...”. Właściwie tylko przemknął i kazał czekać.
Po godzinie czy może nawet dwóch nieśmiało zapytałem recepcjonistki, czy jest jakaś szansa na skontaktowanie się z Argentyńczykiem, którym kazał mi czekać. Ta zadzwoniła do niego i nawet szybko się pojawił. Zabrał mnie do windy, znów powtarzając pod nosem: „Busy day, busy day...” Po chwili weszliśmy do jednej z lóż na stadionie. Już nie pamiętam, czy zaczynał się mecz, czy już jego druga połowa. Grały rezerwy Tottenhamu, a w ich barwach dwóch nowych zawodników testowanych pod kątem zakupu do pierwszej drużyny.
W loży już ktoś siedział. Rozpoznałem bez problemu - Alan Sugar, prezes klubu, o którym naczytałem się mnóstwo w lokalnych mediach. Zmierzył mnie wzrokiem niczym niepożądanego gościa. Pewnie pomyślał: „Kogo ten Argentyńczyk tu sprowadził i po co”? Usiadłem grzecznie w tylnym rzędzie mając przed sobą menedżera i prezesa jednego z najsłynniejszych angielskich klubów, wymieniających uwagi na temat obserwowanych piłkarzy.
Gdy skończył się mecz Ardiles zabrał mnie do swojego gabinetu. Znów z jakąś dłuższą przerwą („Busy day, busy day...”) udało się w końcu z nim porozmawiać. Wywiad za ciekawy nie był, co muszę niestety szczerze przyznać. Raczej odpowiedzi na pytania „na odwal się”. Ale jak mogło być inaczej, skoro był „busy day”?
Dziś zdecydowanie ciekawsze wydają się okoliczności przeprowadzenia tej rozmowy. Bo czy ktoś wyobraża sobie dziennikarza Polski siedzącego w loży nowego White Hart Lane w towarzystwie obecnego prezesa klubu Daniela Levy’ego i menedżera Mauricio Pochettino? Ja sobie tego nie wyobrażam. Ale nawet w 1993 roku nie potrafiłem do końca zrozumieć wszystkiego, co zaszło na stadionie, gdy go już opuszczałem w ten „busy day”.
Starego White Hart Lane już nie ma. Zostały tylko wspomnienia. Mam nadzieję, że niedługo zaliczę jakiś mecz na nowym obiekcie.
▬ ▬ ● ▬