Raz na dwadzieścia lat

Fot. Trafnie.eu

Francja została mistrzem świata pokonując 4:2 Chorwację w finale rozegranym w Moskwie. Naprawdę trudno byłoby w tym meczu na cokolwiek narzekać.

A narzekali przecież dzień wcześniej Belgowie i Anglicy na przemęczenie turniejem przy okazji walki o trzecie miejsce w Sankt Petersburgu. Widać w finale dostaje się dodatkowych sił. Bo toczony był w szybkim tempie, a do tego emocjonujący i widowiskowy. Kiedy ostatnio w meczu o taką stawkę padło sześć goli?

Gdy już wydawało się, że jest pozamiatane, bo Francuzi prowadzili 4:1, ich bramkarz Hugo Lloris postarał się, by było jeszcze trochę emocji. Sam sobie praktycznie strzelił bramkę, zrobiło się 4:2 i dzięki temu jeszcze trochę się działo.

Wygrali ci, którzy na mistrzostwo świata naprawdę zasłużyli. Choć Chorwaci też pokazali się z dobrej strony. Na pewno nie byli jedynie tłem dla Francuzów. W sumie każdy kto znalazł się na trybunach stadionu na Łużnikach będzie ten mecz z pewnością długo pamiętał. I to także z innego powodu.

Niestety w ciągu dwóch dni FIFA dała kolejną plamę. Znów dekoracja zwycięzców okazała się czystą kompromitacją. Nie wiem dlaczego wszyscy czekali na nią tak długo. Czekali i czekali, czekali i czekali, z kilkadziesiąt minut. Nikt o niczym nie informował. A przydałoby się coś wyjaśnić ponad siedemdziesięciu tysiącom ludzi na trybunach.

Gdy w końcu rozpoczęto wręczanie medali, lunął deszcz. To było prawdziwe oberwanie chmury. Na burzę w Moskwie zwierało się od rana. Ale takiego scenariusza nie przewidziano, by ściana deszczu stała się niespodziewanym elementem zakończenia mistrzostw świata.

W pośpiechu szukano parasoli. Ale i tak wszyscy przemokli do suchej nitki. To była swoista kara za amatorskie podejście do organizacji wydarzenia, które w życiu piłkarzy czy trenerów zdarza się najczęściej raz w życiu. Dlatego niedzielny finał zapamiętam nie tylko z powodu ciekawego meczu, ale i dekoracji utopionej w deszczu.

Równo przed dwudziestu laty Francja też grała z Chorwacją, tyle że w półfinale mistrzostw świata. Zapamiętałem ten mecz też głównie z powodu pozaboiskowych wydarzeń, a konkretnie rozmowy z jednym z piłkarzy.

Działo się to jeszcze w innych czasach, gdy w strefie udzielania wywiadów (Mixed Zone) można się było do kogoś dopchać i nawet chwilę normalnie pogadać. Mnie udało się zadać kilka pytań chorwackiemu obrońcy Igorowi Štimacowi.

Potężny chłop, na boisku twardy i trudny do przejścia. A stał przede mną i myślałem, że za chwilę się rozpłacze. Pomeczowe emocje z siłą sprzężenia zwrotnego coraz mocniej dawały znać o sobie. Kompletnie zdruzgotany, w jego zachowaniu nie było żadnej pozy, powtarzał:

„Mogliśmy wygrać”!

Chorwaci objęli prowadzenie, ale potem je stracili i przegrali 1:2. Štimac powtarzał jak w obłędnym amoku:

„Mogliśmy ich pokonać. Byliśmy tak blisko finału. Jak mogliśmy wypuścić to zwycięstwo?”
W niedzielę nie udało mi się dostać do Mixed Zone, więc nie wiem co mówili chorwaccy piłkarze. Nie powinni jednak narzekać jak kiedyś Štimac, bo Francuzi byli lepsi i wygrali zasłużenie. Czyli teoretycznie, robiąc małe kroki do przodu, za kolejnych dwadzieścia lat Chorwacja powinna zostać mistrzem świata!

▬ ▬ ● ▬