Rosyjska ruletka w Bordeaux

Fot. Trafnie.eu

Czy niezbyt ciekawy mecz można zapamiętać z powodu niewiarygodnych emocji? Można, jeśli kończy się niesamowitą serią rzutów karnych.

Po miłych wspomnieniach związanych z awansem Walii do półfinału, ruszyłem z Lille w dalszą trasę, by obejrzeć kolejny ćwierćfinał, numer trzy na liście - pojedynek Niemców z Włochami w Bordeaux. Pociąg do Paryża odjeżdżał o 02:38. Dotarłem na dworzec trochę wcześniej, więc miałem jeszcze czas, by przespacerować się nocą po centrum miasta i zobaczyć jak cieszą się ze zwycięstwa walijscy kibice. Było raczej spokojnie. Największa zabawa trwała w hali dworcowej, a brali w niej udział... Belgowie, niespecjalnie podłamani porażką swojej drużyny.

W Paryżu o czwartej nad ranem, jadąc nocnym autobusem z Dworca Północnego na Dworzec Montparnasse przekonałem się, że nie ma przesady w stwierdzeniu o tym mieście, że nigdy nie śpi. Ale mnie najbardziej był potrzebny właśnie sen, żeby wieczorem nie zasnąć na meczu, więc całą ponad trzygodzinną podróż do Bordeaux smacznie przespałem.

Nowy stadion w tym mieście kojarzonym ze słynnym gatunkiem wina wygląda imponująco. Z zewnątrz przypomina budowlę postmodernistyczną. W środku zapewnia doskonałą widoczność z każdego miejsca, dzięki trybunom usytuowanym blisko boiska i nachylonym do niego pod sporym kątem.

Tylko z bliżej niewyjaśnionych powodów na ten stadion nie mogłem się dostać. Musiałem stanąć w kilkudziesięciometrowej kolejce, by wejść do biura prasowego. W tak długiej jeszcze na tych mistrzostwach nie stałem. Nie było jednak wyjścia. Nagle za sobą usłyszałem jak ktoś prosi:

„Mogę sobie zrobić z tobą selfie?”

Odwróciłem odruchowo głowę. Jakiś dziennikarz pstrykał właśnie wspólną fotkę z Michelem Laudrupem. Obok stał ktoś, kogo twarz wydała mi się również znajoma. Zacząłem szukać w pamięci. Znam go na pewno, ale jak się nazywa? W końcu spojrzałem na plakietkę akredytacyjną. Oczywiście, Jesper Groenkjær, inny były duński gwiazdor. Obaj pracują na EURO jako eksperci telewizyjni.

Laudrup nic się nie zmienił. Nadal znakomita sylwetka. Nadal normalny, jak był. Kiedyś, gdy występował jeszcze w Realu Madryt pewien duński dziennikarz dał mi do niego numer telefonu do domu. Zadzwoniłem, zgłosiła się gosposia. Za drugim razem sam odebrał. Porozmawiał bez problemów. Na mojej prywatnej liście najsympatyczniejszych zawodników, których miałem okazję spotkać, na pewno jest w pierwszej piątce. Może nawet trójce...

Kolejka posuwała się powoli. Miałem więc czas, by zapytać Laudrupa o jego wrażenia związane z występem reprezentacji Polski na EURO. W eliminacjach do mistrzostw świata spotka się przecież w grupie z Danią. Tak ją ocenił:

„Polska zaprezentowała dobre umiejętności podczas tych mistrzostw. Wydaje mi się, że będzie najtrudniejszym rywalem w grupie dla reprezentacji Danii. A pamiętam, że była losowana dopiero z trzeciego koszyka, gdy Rumunia z pierwszego, a my z drugiego. Przede wszystkim Polska jest niezwykle trudna do pokonania. Oczywiście, może nie stwarzała zbyt wielu sytuacji, ale z przodu ciągle ma Roberta Lewandowskiego. We Francji nie zdobył wielu bramek, jednak to najskuteczniejszy zawodnik eliminacji. A jeśli ma się mocną drużynę i takiego napastnika, można wygrywać mecze”.

Wejście na stadion zabrało mi równo trzydzieści minut! Dramat. Po meczu Niemców z Włochami potrzebne było też dodatkowe trzydzieści minut dogrywki, by zaczął się piłkarski dramat. Wcześniejsze wydarzenia z dziewięćdziesięciu minut gry trudno nawet porównywać z tymi, z poprzedniego dnia, gdy Walijczycy z Belgami nikomu nie pozwolili się nudzić.

Niemiecki trener Joachim Löw stwierdził, że obie drużyny perfekcyjnie realizowały zadania taktyczne. Ale nie jest to dla mnie zbyt wielkie pocieszenie. Podsumuję mecz inaczej - piłkarze Löwa okazali się frajerami, bo prowadzili 1:0, wydawało się, że mają wszystko pod kontrolą, a jednak pozwolili Włochom wyrównać i doprowadzić do karnych. Ciągle słyszę, że karne to loteria. Ale tym razem bardziej pasuje określenie rosyjska ruletka. Emocje były niewiarygodne.

Już dawno takich nie przeżywałem. Było wszystko – celne i niecelne strzały, udane parady bramkarzy oraz nagłe zwroty akcji. Zwycięzcę wyłoniła dopiero dziewiąta seria karnych. Musieli je więc strzelać także ci, którzy normalnie do tego nie są wyznaczani. Gdy jako ostatni ruszył do piłki Jonas Hector, wziął najpierw głęboki oddech. Pomogło, trafił, a Niemcy wygrali ostatecznie 6:5. W niedzielny wieczór przekonają się z kim zagrają w półfinale, czy z Francją, czy z Islandią...

▬ ▬ ● ▬