Son da się lubić

Fot. Trafnie.eu

Wtorkowy mecz w Chorzowie miał cichego bohatera. Polska reprezentacja znów zagrała na Stadionie Śląskim. Z dawnego obiektu poza nazwą nie zostało nic.

Stadion wygląda okazale, żeby nie powiedzieć pięknie. Krzesełka utrzymane w różnych odcieniach koloru niebieskiego ładnie współgrają ze schodami między nimi pomalowanymi na żółto (barwy Śląska). Do tego zielona murawa i niebieska bieżnia lekkoatletyczna wokół niej. A wszystkich sektorów strzeże przed deszczem biały dach. Takie zestawienie kolorów, miłe dla oka sprawia, że pierwsze wrażenie po wejściu na trybuny pozostaje w pamięci.

Historia Stadionu Śląskiego to historia najlepszych lat polskiej piłki. Na tym obiekcie drużyna legendarnego Kazimierza Górskiego walczyła z Anglią i Walią o historyczny awans do finałów mistrzostw świata w 1974 roku. Przez następne lata stadion nazywany „Kotłem Czarownic” wzbudzał respekt wśród rywali. Ze względu na niebywałą akustykę dźwięk odbijany od trybun w wielkiej niecce dawał niewiarygodne efekty. Dla słabszych psychicznie zawodników okazywał się często najtrudniejszym rywalem.

Kilka meczów na tym stadionie obejrzałem. A pierwsze z nich na obiekcie, którego standard można dziś wspominać wyłącznie z przymrużeniem oka. Wielkie jednopoziomowe trybuny sprawiały, że z większość miejsc trzeba się było domyślać, kto biega po murawie, tak daleko były od niej oddalone.

Kibice siadali na szaro-burych brudnych ławkach pod gołym niebem, bo dach nad trybunami pozostawał tylko marzeniem. Dziennikarze mieli zadaszone trzy (jeśli dobrze pamiętam) boksy, ale na samej koronie stadionu, więc widoczność z nich była dramatyczna. Doświadczeni redaktorzy przychodzili na mecze z obowiązkową lornetką!

Przebudowa stadionu zaczęła się od trybuny głównej. Gdy powstała, obiekt nie miał praktycznie konkurencji w kraju. Przynajmniej tych najważniejszych gości było już gdzie posadzić bez wstydu, a wielkość trybun zdecydowanie przebijała stadiony w innych miastach.

To na tym lekko zmodernizowanym Stadionie Śląskim reprezentacja rozgrywała pamiętne mecze bezpośrednio decydujące o awansie do finałów mistrzostw świata w Korei i Japonii (2002) oraz mistrzostw Europy w Austrii i Szwajcarii (2008).

A potem były mistrzostwa Europy w 2012 roku, które Chorzów ominęły. Zaczęła się długa przebudowa całego obiektu, o którym wszyscy zapomnieli, bo powstały przecież piękne, nowoczesne stadiony w innych miastach. Teraz Stadion Śląski wraca do gry.

Choć wygląda pięknie, ma też swoje wady. Przyzwyczaiłem się już do obiektów typowo piłkarskich. A z mojego miejsca na meczu z Koreą Południową do bocznej linii było około 40-50 metrów. Z innych znacznie dalej. Na imprezy lekkoatletyczne czy żużlowe (już zaplanowane!) stadion nadaje się wyśmienicie. Na piłkarskie już zdecydowanie mniej.

Do tego w strefie udzielania wywiadów jest wręcz dramatycznie mało miejsca dla dziennikarzy. Ale dzięki temu można było przynajmniej poczynić interesującą obserwację. Redaktorzy stłoczeni za barierką próbowali nakłonić zawodników do rozmowy. Ale ci szybko przemykali po drugiej stronie trochę wykorzystując sytuację.

Jeden z zagranicznych dziennikarzy (chyba z Belgii) starł się nakłonić na krótką wypowiedź Kamila Glika i Grzegorza Krychowiaka. Oferował nawet wybór języka, angielski lub francuski, ale nasi namówić się nie dali.

A kilka metrów dalej stał największy gwiazdor koreańskiej reprezentacji i Tottenhamu Hotspur Son Heung-min. I karnie odpowiadał na wszystkie pytania, płynnie przechodząc z języka koreańskiego na niemiecki i angielski, w zależności od potrzeb. Dzięki temu dowiedziałem się, jak ocenia polskich piłkarzy:

„Grali bardzo dobrze, trójką w obronie, naprawdę trudno było z nimi walczyć. Dlatego po pierwszej połowie przegrywaliśmy 0:2. Ale po przerwie pokazaliśmy swoją mentalność doprowadzając do wyrównania, a mimo straciliśmy trzecią bramkę i przegraliśmy. Uważam, że Polska to bardzo silna drużyna”.

▬ ▬ ● ▬