Spodziewanych niespodzianek nigdy dosyć

Fot. Trafnie.eu

Kolejny raz jestem zaskoczony… zaskoczeniem innych. Kolejny raz przy okazji transferów polskich piłkarzy do zachodnich klubów. Z pewnością nie ostatni.

Obejrzałem w telewizji konferencję prasową trenera Leicester City Claudio Ranieriego przed meczem o Tarczę Wspólnoty z Manchesterem United. Nie bardzo wiedziałem dlaczego ktoś zapytał czy będzie to spotkanie towarzyskie. Pytanie trochę nielogiczne, skoro mowa o otwarciu sezonu i pierwszym trofeum do zdobycia. Poza Henningiem Bergiem (przed dwoma laty w Legii) wszyscy traktują mecze o superpuchar raczej poważnie. Dla wyjaśnienia tylko dodam, że chodziło o nowinkę regulaminową z możliwością przeprowadzenia aż sześciu zmian, jak w spotkaniach towarzyskich, więc stąd owa sugestia.

Ranieri oczywiście zapowiedział poważną grę. Opisuję wszystko dość obszernie, by nikt nie miał żadnych wątpliwości co do pewnego faktu. Otóż w osiemnastoosobowej kadrze na mecz nie znalazł się Bartosz Kapustka. Nie znalazł się też Marcin Wasilewski, ale to raczej sensacją nie jest, bo taka jego rola. Ma jako rezerwowy pomagać drużynie, gdy zajdzie potrzeba.

Co innego Kapustka. Przez kilka tygodni był kreowany przez rodzime media jako ten, który może za chwilę podbić piłkarski świat. Sam zresztą nie zaprzeczał, mówiąc że niczego się nie boi itp., itd. Mecz o Tarczę Wspólnoty pokazał gdzie jest jego miejsce w nowym klubie. Niestety bardzo daleko na bardzo długiej ławce rezerwowych. W towarzyskiej potyczce z Barceloną jeszcze pozwolono mu trochę pohasać po murawie. Gdy zaczęło się poważne granie, nie znalazł się nawet w meczowej kadrze!

Czytam, że to bolesna lekcja i policzek dla Kapustki… Jaka bolesna lekcja? Jaki policzek? Litości! Policzek chyba dla wszystkich, którzy nie chcieli dostrzec tego, co oczywiste. Dla mnie absencja Kapustki nie jest wielką niespodzianką. Raczej ostrożnie oceniałem i oceniam jego szanse na szybką grę w drużynie Leicester City. A znacznie ostrożniej trener Ranieri, skoro na razie nie widzi go nawet na ławie.

To jeszcze nie koniec świata. Zastanawiam się jednak co lepsze - walka o miejsce w meczowej kadrze mistrza Anglii czy pewna gra w Cracovii w Ekstraklasie? Gdzieś za rok łatwiej będzie odpowiedzieć na poniższe pytanie, choć zawsze wolę, żeby piłkarz grał niż siedział na ławie.

Ale podobnych pytań za chwilę może być więcej. Arkadiusz Milik wszedł na boisko w meczu towarzyskim swojej nowej drużyny z Monaco dopiero w drugiej połowie. Znów spodziewana niespodzianka. Jego transfer też relacjonowano jakby właśnie został mistrzem świata składając autograf na kontrakcie z Napoli.

I też trudno się dziwić, że Polak zmienił Manolo Gabbiadiniego, a nie odwrotnie, skoro ten zdobył aż cztery bramki w wygranym 5:0 meczu. Chyba więc nie wszystko będzie w Neapolu „ustawiane pod Milika”, jak twierdzili różni fachowcy, a w co ja wątpiłem.

I jeszcze za chwilę pewnie się okaże, że Karol Linetty oglądał z ławki mecz swoich kolegów z Sampdorii. I pewnie ci, którzy opisywali jego transfer z nie do końca uzasadnionym zachwytem, też będą zaskoczeni.

Aż do następnego transferu polskiego zawodnika. Znów na tę okoliczność wywiadu udzieli jego agent niczym hollywoodzka gwiazda, znów w atmosferze podniecenia i oczywistego sukcesu.

A po pierwszym meczu w nowych barwach sprzedanego właśnie zawodnika, znów...

▬ ▬ ● ▬