Swoisty krzyk rozpaczy

Fot. Trafnie.eu

W przyszłym tygodniu pierwszy z trzech listopadowych meczów reprezentacji Polski, towarzyski z Ukrainą. Dla dwóch zawodników będzie jedyną szansą na grę.

Od razu doprecyzuję – chodzi generalnie o grę w piłkę, a nie o grę w reprezentacji. Bo paradoksalnie tylko reprezentacja może dwóm zawodnikom to umożliwić. Ich sytuacja powoli staje się dramatyczna. Właściwie już się stała, choć przeglądając medialne doniesienia na ten temat można odnieść wrażenie, że wcale tak źle nie jest.

Oczywiście fakt, że ktoś został powołany do reprezentacji Polski nie może być gwarantem miejsca do gry w drużynie klubowej. Zawsze tak było i będzie. I z reguły, jeśli ktoś dłużej nie gra w klubie, to przestaje być powoływany do kadry. Czy to oznacza skreślenie z listy powołań dwóch znaczących dla niej zawodników, skoro szans na grę praktycznie nie mają?

Arkadiusz Milik nie ma żadnych, choć i tak może się cieszyć, że otrzymał ponowną możliwość treningów w Napoli. Ale oczywiście w tym klubie już grać nie będzie z wiadomych powodów, więc tego tematu nie próbuję nawet rozwijać.

Ciekawe jest to, że w rodzimych mediach o Miliku pisze się ostatnio nawet więcej niż wtedy, gdy jeszcze grał w Napoli. Najpierw się dowiedziałem, że biją się o niego dwa kluby angielskie. Być może takie śmieszne tytuły intrygują internautów, ale na pewno nie mnie, bo nawet nie sprawdziłem o jakie kluby chodzi. Niech się nie biją, tylko niech lepiej jeden z nich go kupi. Bo skoro Milik ma jeszcze ważny kontrakt z Napoli do końca sezonu, ktoś go musi w zimowym oknie kupić, by mógł na wiosnę grać.

Następnie przeczytałem, że Milik nowy klub już ma, a tym klubem jest AS Roma. Polak podobno się z nim dogadał, więc właściwie problem się skończył, nawet jak nikt tej informacji oficjalnie nie potwierdził. Ale pojawiła się informacja nowsza (oczywiście też nie potwierdzona) – ma przedłużyć o pół roku umowę z Napoli...

Na razie najpewniejsza informacja jest taka, że dalej nie będzie grał co najmniej kilka najbliższych miesięcy! Perspektywa kontraktu z nowym klubem to możliwość powrotu do gry dopiero w przyszłym roku. Z czego tu więc się cieszyć?

Równie niewesoło wygląda sytuacja Kamila Grosickiego. On teoretycznie mógł nawet zagrać w poniedziałek. Jego West Bromwich Albion mierzył się w Premier League w Londynie z Fulham.

Jeszcze niedawno prawnicy Nottingham Forest szukali kruczków, by go potwierdzić do tego klubu, mimo 21-sekundowego (!) spóźnienia w ostatnim dniu okna transferowego. W mediach próbowano przekonać naiwnych, że już jutro, pojutrze wyjaśni się jego sprawa, że jeszcze zostaje komisja arbitrażowa, itp., itd.

Aż w ubiegłym tygodniu się wyjaśniła. Na pewno w tej rundzie nie zagra w Nottingham Forest. I od razu pojawiła się inna informacja, z pozoru wymarzona – zostanie wpisany na listę klubu West Bromwich Albion, z którego nieskutecznie odchodził, i może od razu grać w Premier League. Wszystko teoria, bo Grosickiego zabrakło w kadrze meczowej na poniedziałkowy mecz z Fulham.

Zanim do tego doszło, piłkarz stwierdził w jednym z wywiadów, że trener Brzęczek nie ma wręcz prawa powoływać zawodników, którzy nie grają w klubach. Odebrałem tę deklarację jako swoisty krzyk rozpaczy kogoś tak bardzo pragnącego grać w reprezentacji.

Podpowiem Grosickiemu na pocieszenie, że trener ma prawo powoływać do kadry kogo chce. I gra w klubie nie jest w tym wypadku ani warunkiem koniecznym, ani wystarczającym. Nie oszukujmy się jednak – jeśli jego sytuacja się nie zmieni, trudno liczyć na kolejne powołania w przyszłym roku.

Jeśli w zimowym oknie transferowym rzeczywiście chce SKUTECZNIE zmienić klub, aktualna pozostaje moja rada sprzed dwóch tygodni. I nie jest ona, wbrew pozorom, ani prześmiewcza, ani efekciarska, ale całkiem logiczna:

„Niech więc Grosicki zmieni agentów, którzy załatwiają jego interesy, albo niech wspólnie ustalą, że dla nich okno transferowe kończy się dzień wcześniej niż dla pozostałych. Wtedy jest szansa, że problemów ze zmianą klubu nie będzie”.

▬ ▬ ● ▬