Ta przeklęta Benfica

Fot. Trafnie.eu

Moje pasiaste marzenia spełniły się tylko w połowie. W finale Ligi Mistrzów zagra Atletico. W finale Ligi Europejskiej w Turynie zabraknie niestety Juventusu z Turynu.

Od grudnia przekonywałem mojego przyjaciela z tego miasta Massimo Franchiego, dziennikarza „Tuttosport”, by nie lekceważyli tych rozgrywek. Juventus kroi swoje ambicje na miarę Ligi Mistrzów, ale gdyby zagrał w finale na własnym stadionie, z pewnością dodałby trochę blasku europejskiemu pucharowi numer dwa. A to jest mu potrzebne jak tlen, bo pogrąża się w coraz głębszym cieniu Ligi Mistrzów.

Chyba moja wiara w Juve była większa niż wszystkich jego kibiców razem wziętych. Aż do ósmej (!) minuty doliczonego czasu gry czwartkowego rewanżu w Turynie. Włosi potrzebowali strzelić Benfice bramkę, by awansować. Mieli okazje, ale je zaprzepaścili. Bezbramkowy remis dał awans Portugalczykom. W ten sposób drużyna z Lizbony zagra w finale w Turynie, a w kolejnym tygodniu obejdzie się smakiem oglądając na swoim stadionie derby Madrytu w Lidze Mistrzów, z której wcześniej odpadła.

Bencica mnie prześladuje, popsuła mi już drugi finał! W maju 2011 roku poleciałem do Dublina by obejrzeć decydujący mecz sezonu w Lidze Europejskiej. Miał to być portugalski finał. Awansowało do niego Porto. O drugie miejsce biła się Benfica ze Sportingiem Braga. Rozmarzyłem się wtedy, że trafi mi się piękny meczyk – portugalski klasyk w Irlandii. Cóż więcej trzeba jak na finał rozgrywek odbieranych prawie przez wszystkich z lekceważeniem? Do ostatniej minuty meczu rewanżowego w Bradze czekałem na bramkę potrzebną Benfice do awansu. Nie doczekałem się jednak.

A później był finał, sporo wolnych miejsc na trybunach. Co z niego zapamiętałem poza zwycięską bramką Falcao? Jeszcze babcię kibicującą Bradze, która jeździła za drużyną na wszystkie mecze i na wszystkich świetnie się bawiła bez względu na wynik. Kamerzyści wyławiali ją z jeszcze większym upodobaniem niż największe laski zasiadające na trybunach. Babcia pomachała więc wszystkim po meczu ze stadionowego telebimu zupełnie nie przejmując się porażką swojej drużyny. Dla Bragi sam awans do finału był przecież gigantycznym sukcesem. Dla postronnych kibiców oglądanie jej w akcji już niekoniecznie równie wielką atrakcją.

Minęły trzy lata i znów Benfica rozdziela finałowe karty. Tym razem z lepszym dla siebie skutkiem. Niestety znów zburzyła moje wyobrażenia o wymarzonym meczu. Szkoda, że zabraknie w nim drużyny w pasiastych biało-czarnych koszulkach. Choć z drugiej strony być może Benfica zrobiła Juve przysługę. Zastanawiam się – czy przy innym losowaniu nie zobaczylibyśmy w finale obu europejskich pucharów kompletu hiszpańskich drużyn? Bardzo możliwe. Tylko dlatego, że los zetknął wcześniej Valencię z Sevillą zobaczymy trzy zamiast czterech.

Drugi półfinał był pasjonujący. O awansie Sevilli zadecydowała przecież bramka zdobyta w czwartej minucie doliczonego czasu gry. I w Walencji, jak w Turynie, też dramat miejscowych kibiców. Może jeszcze większy, bo przecież ich piłkarze odrobili dwubramkowe straty z pierwszego meczu, prowadząc aż 3:0. Czyli kwintesencja futbolu w pigułce. Marzysz o sukcesach to strzelaj bramki (Juve) albo ich nie trać (Valencia). A najlepiej jedno i drugie!

Jeszcze drobne wyjaśnienie, dlaczego Benfica zrobiła (być może) Juventusowi przysługę? Biorąc pod uwagę siłę hiszpańskiej piłki, chyba jednak lepiej odpaść w półfinale, niż leczyć kaca po przegranym u siebie finale?

PS: Napisze do Maxa! Muszę chłopa pocieszyć po odpadnięciu Juve...

▬ ▬ ● ▬