Tematy do przemyśleń

Fot. Trafnie.eu

Dzień po finale Fortuna Pucharu Polski zaczęły się problemy jego zdobywcy. Może lepiej doprecyzuję - nie tyle się zaczęły, co znów zdano sobie z nich sprawę.

Po pokonaniu w finale Arki Gdynia 2:1, Raków po raz pierwszy sięgnął po puchar. Czyli po raz pierwszy zdobył dla klubu jakieś trofeum. I to w roku jubileuszu stulecia istnienia. Naprawdę trudno o lepszy scenariusz.

Wyniki drużyny w tym sezonie stanowią temat do przemyśleń dla co najmniej kilku polskich klubów ze znacznie większymi możliwościami i budżetami. Bo bez zadęcia i szumnych zapowiedzi zbudowano w Częstochowie solidną drużynę, która może w lidze ograć każdego.

Paradoks polega na tym, że największe sukcesy w historii klubu odnosi w sezonie, w którym teoretycznie w tej lidze nie ma prawa grać. Ze względu na niespełnianie wymogów licencyjnych związanych z brakiem odpowiedniego stadionu Raków powinien zostać z niej karnie zdegradowany, tak go przecież straszono, ale jednak pozwolono grać dalej. I efekt jest taki, że zdobył puchar i zafiniszuje, już na pewno, na ligowym podium.

I dzień po pucharowy triumfie w finale i związanej z nim euforii, temat wrócił, bo musiał wrócić. W Częstochowie, po prawie dwóch latach, udało się zmontować na szybko obiekt podobny do prawdziwego stadionu, by drużyna mogła wreszcie grać w domu, a nie tylko gościnnie w Bełchatowie. I od razu pojawiły się trudne do rozwiązania kwestie (za: wp.pl):

„Częstochowa czeka na Raków. Doczeka się go po zakończeniu modernizacji. Jej koszt to ponad 20 milionów złotych. Krytycy mówią, że to ciągłe pudrowanie trupa”.

Pierwszy mecz ligowy w Częstochowie po długiej przerwie już się odbył na obiekcie na razie przypominającym stadion, bo posiadającym jedną skromną trybunkę. Co robić dalej? Pudrować trupa? Drogie to pudrowanie, bo warte aż 20 mionów. Ale chyba nie ma wyjścia, bo gdzie grać w pucharach, przynajmniej pierwszy mecz? Gdzie grać w przyszłym sezonie w lidze?

U drugiego finalisty na odwrót – stadion ma piękny, tylko wyniki gorsze. Po spadku z Ekstraklasy, próbuje w tym sezonie do niej wrócić. W Gdyni mają z pewnością inny temat do przemyśleń. W finale w Lublinie Arka prowadziła, choć wyraźną przewagę uzyskał Raków. I może dowiozłaby to prowadzenie do końca, bo naprawdę broniła się nieźle, aż… (za: arka.gdynia.pl)

„W 81 minucie niestety przyszło wyrównanie. Tudor po raz kolejny posłał piłkę z prawego skrzydła w nasze pole karne, Arkowcy zbyt krótko ją wybili, przejął ją Ivi Lopez na 14 metrze i uderzył nie do obrony”.

W tym opisie brakuje jednak tego, co stało się chwilę wcześniej, a co moim zdaniem było kluczowym momentem meczu. Otóż po przejęciu piłki Arka ruszyła do przodu i wtedy, przy jej wyprowadzaniu, jeszcze na własnej połowie, niecelnie podał Maciej Rosołek. Nikt go do tego błędu nie zmusił, po prostu zagrał źle. Do akcji przystąpił Raków i zakończyła się ona zdobyciem bramki opisanej powyżej.

Przyglądałem się Rosołkowi. Na stadionie w Lublinie trybuny znajdują się blisko boiska, więc bez trudu można było zauważyć po jego zachowaniu i mimice, że zdaje sobie dokładnie sprawę ze swojego błędu. Ten wyrzut sumienia był doskonale widoczny nawet z kilkudziesięciu metrów. Czy gdyby go nie popełnił, Arka zdobyłaby puchar? Tego nie dowiemy się nigdy. Rosołek z pewnością miał o czym myśleć po meczu. Pewnie tego zagrania łatwo nie zapomni...

▬ ▬ ● ▬