Tytuł z przekornym wnioskiem

Wreszcie wiadomo kto jest nowym mistrzem Polski. Właściwie wiadomo było od pewnego czasu, co należało tylko oficjalnie potwierdzić. I potwierdzono w sobotę.

Mistrzem została Legia Warszawa. Gdyby nie została, mówilibyśmy o gigantycznej sensacji. Każdy trzeźwo myślący człowiek w kraju, w którym mieszkam, interesujący się na dodatek piłką nożną, musiał dojść do takiego samego wniosku. Jeśli oczywiście nienawiść nie odebrała mu rozumu. A takich niestety na trybunach stadionów jest mnóstwo. I wielu nienawidzi obecnego mistrza Polski. Zresztą z wzajemnością, co słychać na większości meczów.

Legia ma największy potencjał spośród polskich klubów, dlatego nikt nie potrafił zatrzymać jej w drodze do tytułu. Choć ostatnie tygodnie były dla niej słabe, mogły stanowić najwyżej okazję do ćwiczeń w zarządzaniu kryzysem i współpracy dla trenera Aleksandara Vukovicia i dyrektora sportowego Radosława Kucharskiego, jak niedawno wspomniałem.

Ćwiczenia wypadły pomyślenie, bo po bolesnej porażce w Krakowie z Cracovią w środku tygodnia w półfinale Pucharu Polski, skutecznie udało się podnieść mentalnie drużynę przed sobotnim meczem z tym samym rywalem, ale tym razem w lidze i w Warszawie. Legia pewnie wygrała 2:0 pieczętując zdobycie mistrzostwa na dwie kolejki przed końcem sezonu.

Maksymalnie zmotywowana Cracovia zaskoczyła w pucharze rywali, zdobywając na początku meczu dwie bramki. Ale nie jest to jeszcze drużyna na tyle silna, by kilka dni później ograć tych samych rywali po raz drugi. Może będzie taka w kolejnych sezonach? Na razie w sobotę widać było jeszcze jak różne są potencjały obu drużyn.

Tytuł dla Legii skłonił mnie do wyciągnięcia przekornego wniosku. Mistrzostwo jest potwierdzeniem porażki… Dariusza Mioduskiego. Ligę wygrał przecież trener, któremu udało się posprzątać bałagan po próbie realizowania dziwnych, że tak to łagodnie ujmę, pomysłów pana prezesa. Życie dość brutalnie obeszło się przecież z jego koncepcjami budowy klubu.

Najpierw z tymi w oparciu o chorwackie wzorce. I może niewielu już pamięta, ale były to niezwykle dogłębne koncepcje, łącznie z tworzeniem klubowej akademii, z wykorzystaniem chorwackich doświadczeń w szkoleniu młodzieży. Podobno bezcennych, dlatego miał być realizowany właśnie taki pomysł. Zapomniano jednak o nim szybko, gdy chorwacka myśl szkoleniowa została pogoniona z klubu.

Wtedy Mioduski zaczął realizować koncepcję portugalską. Wszyscy, oprócz niego, przewidywali jak to szaleństwo się skończy. Bo przecież żaden pomysł z Ricardo Sa Pinto w głównej roli dobrze skończyć się nie może. Toksyczny charakter jest w stanie zatruć wszystko. Ilu osobom Portugalczyk zatruł życie w Warszawie? Trudno wszystkich zliczyć.

Gdy koncepcje budowy wielkiej Legii w oparciu o chorwackie i portugalskie plany posypały się jak domki z kart, Mioduski zauważył, że cały czas ma w klubie wiecznie niechcianego trenera. Może trochę z konieczności, czyli chwilowego braku nowej wielkiej koncepcji, postawił na Vukovicia. I Serb, który w Warszawie czuje się już jak u siebie, posprzątał najpierw bajzel po Sa Pinto, a teraz zdobył mistrzostwo.

Jeśli ktoś przypisuje ten sukces Mioduskiemu, niech pamięta także o poprzednim sezonie i przegranym przez Legię, wyłącznie na własne życzenie, tytule na rzecz Piasta Gliwice.

▬ ▬ ● ▬