Uroda rzeczniczki nie pomogła

Fot. Trafnie.eu

Obejrzałem w Erywaniu derby tego miasta. Niby szlagier kolejki ormiańskiej ligi, w co trudno uwierzyć, gdy pozna się okoliczności w jakich się odbył.

W Erewaniu ma swoje siedziby sześć z ośmiu klubów miejscowej ekstraklasy. Ze wszystkich derbów, których nie brakuje co tydzień, akurat mecz Araratu z Pyunikiem teoretycznie można uznać za najważniejszy. Pierwszy to najsłynniejszy ormiański klub, mistrz ZSRR w 1973 roku. Drugi jest aktualnym mistrzem Armenii. Czyli na ich pojedynek powinno w podnieceniu czekać cale miasto. Ale Erywań nie czekał na pewno.

Początkowo mecz miał się odbyć na największym miejscowym stadionie Hrazdan o godzinie 17.30. Kiedy przekonałem się jakie w Erywaniu panują w lecie upały, aż bałem się o tym myśleć. Człowiek marzy tylko, żeby się znaleźć w cieniu. A biegać w temperaturze prawie czterdziestu stopni za piłką? Jakaś abstrakcja. Ale stałaby się rzeczywistością, gdyby nie fakt, że gospodarz meczu nie mógł dogadać się z właścicielem stadionu.

Ararat nie ma własnego obiektu. Dlatego rozgrywa mecze na Hrazdanie. Albo i nie rozgrywa. Pomiędzy klubem a właścicielem obiektu iskrzy od pewnego czasu. Dlatego derby z Pyunikiem przeniesiono do akademii piłkarskiej należącej do miejscowej federacji.

Zbudowała ją z pomocą UEFA. Ośrodek treningowy znajduje się w Avan, północnej dzielnicy Erywania. Tak jak można narzekać na wiele rzeczy związanych z ormiańskim futbolem, to ośrodek prezentuje się naprawdę okazale. Oprócz zespołu boisk (wspaniale utrzymanych!), jest hotel, basen (kryty i otwarty) i oczywiście całe zaplecze odnowy biologicznej. Idealne miejsce na zgrupowanie kadry Armenii.

Obiekt ma jeszcze niewielki stadionik z trybunami na 1500 miejsc. To właśnie na nim rozegrano derbowy mecz. Z jedynej trybuny roztacza się piękny widok na przedmieścia ormiańskiej stolicy. Szczególnie po zmroku, gdy w blokach zaczynają zapalać się światła.

Ponieważ teren, na którym znajduje się stadionik jest ograniczony z trzech stron tylko innymi boiskami treningowymi, do sprawnego rozegrania meczu potrzebne są trzy drużyny. Dodatkową stanowią chłopcy do podawania piłek, zawsze w liczniejszej grupie, niż na innych stadionach. Mają już odpowiednie doświadczenie i wiedzą gdzie się ustawiać, by od razu gonić za piłką, na przykład po silnym i niecelnym strzale, gdy ta leci kilkadziesiąt metrów.

Na derbowym meczu na trybunach nie było chyba nawet pięciuset widzów. Najbardziej aktywna kilkunastoosobowa grupka kibiców Araratu dopingowała swoją drużynę jak mogła, biorąc pod uwagę jej liczebność. Poza tym jakaś dwójka dzieciaków ze dwa razy krzyknęła Pyunik i dała sobie spokój. Na znajdującym się w pobliżu boiska basenie było chyba więcej osób niż na trybunach. Ale nikt nie przejawiał najmniejszego zainteresowania meczem.

Mnie zainteresowało jeszcze coś innego. Z boiska doskonale było widać ogromną górę Ararat. To nie tylko symbol klubu o tej samej nazwie, ale też całej Armenii. Ararat ma ponad pięć tysięcy metrów wysokości i wiecznie ośnieżony szczyt, co tylko dodaje mu uroku. Obecnie znajduje się na terytorium... Turcji. Ale to temat na oddzielny artykuł, naprawdę spory, więc nie ma sensu nawet zaczynać czegokolwiek tłumaczyć.

Mecz rozpoczął się o godzinie 19.00. W lecie w Armenii powinno się w sprawozdaniu podawać jeszcze kiedy całe boisko znalazło się w cieniu, co w tym przypadku nastąpiło około 19.20. Ale piłkarze już wcześniej z ochotą hasali po wspaniałej murawie nie przejmując się upałem. Ararat był lepszy w pierwszej połowie i zasłużenie prowadził 1:0. Po przerwie Pyunik zdominował grę i też zasłużenie wyrównał. A mecz toczony w szybkim tempie naprawdę mógł się podobać.

Przydałaby się jeszcze rozmowa z trenerem Pyunika, Sarkisem Howsepianem, bo to jednocześnie selekcjoner ormiańskiej reprezentacji, czyli przeciwnika Polaków w najbliższych eliminacjach do mistrzostw świata. Ale pan trener na rozmowę się nie zgodził.

Swoją pomoc zaoferowała rzeczniczka prasowa Pyunika, Anush Ananyan. Jednak nawet jej uroda (oceńcie sami w galerii na końcu tekstu) nie pomogła. Gdy jeszcze przed meczem podeszła i zaczęła: „Nie mam dla ciebie dobrych informacji”..., już wiedziałem o co chodzi. Oby po dwóch spotkaniach z Polską okazało się, że nie była to wielka strata.

▬ ▬ ● ▬

Galeria