Zderzenie kultur

Jeden z moich ulubionych klubów dostał straszne baty. Na dodatek w dniu, który miał być dla niego prawdziwym świętem. Niewiarygodne, ale mimo to był.

O sympatii do 1.FC Union Berlin pisałem przy okazji jego awansu do Bundesligi w ubiegłym sezonie. Działo się to po raz pierwszy w historii po wygraniu rywalizacji w barażach z VfB Stuttgart. Drużyna z dzielnicy Köpenick we wschodnim Berlinie grała wcześniej tylko w ekstraklasie NRD (Niemieckiej Republiki Demokratycznej), zwanej Oberligą.

Trudno przecież nie czuć sympatii do klubu, a przede wszystkim jego kibiców, którzy własnymi rękami wyremontowali stadion noszący uroczą nazwę – Przy Starej Leśniczówce (An der Alten Försterei) – gdy ten nie spełniał wymogów i Unionowi mogło grozić nie przyznanie licencji.

W niedzielę na zmodernizowanym już obiekcie panowała wyjątkowa atmosfera, jak zwykle zresztą. Tym razem tylko dodatkowo wzmocniona świadomością, że to dzień szczególny, bo związany z debiutem w Bundeslidze.

Rywalem była drużyna RB Lipsk i zgotowała Unionowi brutalne powitanie. Wystarczył kwadrans, by zdobyła pierwszą bramkę. Przed przerwą strzeliła dwie kolejne, a w drugiej połowie jeszcze jedną, wygrywając ostatecznie 4:0.

W bramce Unionu wystąpił Rafał Gikiewicz. Zawinił pośrednio tylko przy jednym golu, gdy po jego ryzykownym wybiciu piłki i w konsekwencji jej szybkiej stracie na własnej połowie, piłkarze z Lipska wykorzystali stworzoną przez rywali okazję. Potem polski bramkarz zrehabilitował się kilkoma udanymi interwencjami.

Tak wysoka porażka oznaczała koszmarny debiut w Bundeslidze. Jednak po końcowym gwizdku kibice żegnali swoich piłkarzy brawami, żeby nie powiedzieć owacją na stojąco! Bo przecież było to prawdziwe święto, choć zepsute przez znacznie lepszą drużynę przyjezdną. Nawet wysoka porażka nie mogła przeszkodzić sympatykom Unionu w nacieszeniu się faktem, że będą przez cały sezon oglądać mecze ukochanej drużyny w najlepszej miejscowej lidze.

Ten mecz był na swój sposób symboliczny. Naprzeciw siebie stanęły drużyny z dwóch różnych biegunów niemieckiej piłki. Z jednej strony ta uwielbiana i wspierana w każdej możliwej formie przez kibiców. Z drugiej ta wspierana przez potężny koncern Red Bulla, a przez to znienawidzona przez sympatyków pozostałych drużyn. W Niemczech, ze względu szczególną strukturę własnościową klubów, wkraczający do nich bezceremonialnie wielki kapitał jest traktowany jako niechciany intruz. Dlatego poza Lipskiem pochodzącą z niego drużynę traktuje się z ostentacyjną niechęcią, czy wręcz pogardą.

Tak samo było w Berlinie. Początkowo sympatycy Unionu planowali nawet, że w ramach protestu pojawią się na trybunach dopiero po pierwszym kwadransie meczu. Ostatecznie jednak oglądali go od samego początku. Za to wielkie wrażenie zrobiła inna ich akcja. Trzymali nad głowami ogromne zdjęcia byłych piłkarzy, pracowników klubu i kibiców, którzy nie dożyli historycznego awansu do Bundesligi.

Można więc powiedzieć, że niedzielna inauguracja na stadionie Przy Starej Leśniczówce była swoistym zderzeniem piłkarskich kultur. Tej kibicowskiej z tą kapitalistyczną. Na razie wielkie pieniądze górą, co w niczym nie zachwieje mojej sympatii do Unionu.

▬ ▬ ● ▬