Subiektywne podsumowanie sezonu

Fot. Trafnie.eu

Liverpool wygrał Ligę Mistrzów, więc trudno się dziwić, dlaczego coraz więcej osób deklaruje, że „jest kibicem tego klubu”. Doskonale to rozumiem, ale…

Rozumiem dlatego, że ów fakt łatwo wytłumaczyć. Tak naprawdę nie jest to sympatia do klubu, tylko jego sukcesów, czy raczej tęsknota za nimi. Z tego samego powodu mnóstwo ludzi na całym świecie deklaruje, że są kibicami Realu czy Barcelony. Tytuły i trofea działają na wyobraźnię, więc łatwo paradować w koszulce jednego z najbardziej znanych klubów, udając przywiązanie do niego od zawsze.

Mnie to trochę śmieszy, bo uważam, że prawdziwy kibic związany jest z drużyną najbliższą miejsca, gdzie się urodził lub wychował. Aż do końca życia! Jak w Anglii, dziedzicząc sympatię do ukochanej drużyny po ojcu czy matce. Nie słyszałem, by jakiś miejscowy kibic deklarował swoje wsparcie jeszcze dla Realu czy Barcelony. Jak można dopingować jeszcze inny zespół, w jakimś innym kraju?

Kiedyś było sporo osób deklarujących swą miłość do Manchesteru United. Mam na myśli tych poza Anglią. Teraz pewnie zapanuje moda na Liverpool FC. Z sympatią przyjąłem zdobycie przez ten klub po raz szósty Pucharu Mistrzów, ponieważ z wielką sympatią wspominam zawsze miasto Liverpool. Miasto muzyki i futbolu, z którego na zawsze pozostaje w pamięci odśpiewanie przez kibiców piosenki „You will never walk alone” tuż przed meczem na stadionie Anfield. Każdy kibic powinien choć raz tego doświadczyć, bo doświadczenie to niesamowite.

Mam jeszcze inne ciekawe doświadczenia, czy wręcz własną mapę piłkarskiej Europy, a na niej kilka klubów, które darzę sympatią, choć o żadnym nie powiem, że jestem jego kibicem. Nie dobieram ich pod kątem osiąganych sukcesów, tylko zupełnie innego klucza. To kluby z duszą. Duszą prawdziwych kibiców. Ot, takie moje niegroźne skrzywienie. Dlatego, choć z pewnym opóźnieniem, postanowiłem podsumować niedawno zakończony sezon wędrując własnym szlakiem. I tę podróż trzeba oczywiście zacząć od Berlina.

W ubiegłym tygodniu do Bundesligi awansował bowiem miejscowy 1.FC Union, eliminując w barażach VfB Stuttgart. Nigdy jeszcze w najwyższej niemieckiej lidze nie grał. Występował za to w ekstraklasie NRD (Niemieckiej Republiki Demokratycznej), zanim oba niemieckie państwa się zjednoczyły.

Jak nie czuć sympatii do klubu, który rozgrywa mecze na stadionie Przy Starej Leśniczówce? Obiekt tak się nazywa, a jego biura mieszczą się właśnie w tej dawnej leśniczówce, tuż pod lasem we wschodniej części Berlina w dzielnicy Köpenick. Byłem kiedyś na meczu Unionu jeszcze w trzeciej lidze. Od tamtej pory regularnie śledzę wyniki jego meczów.

Bo to klub prawdziwych kibiców. Gdy przed kilkoma laty groziło mu odebranie licencji na grę w drugiej Bundeslidze, ponieważ stadion nie spełniał odpowiednich norm, włączyli się do jego modernizacji. Dzięki ich pomocy, czyli darmowej pracy, obiekt został gruntownie przebudowany. A na jego pełnych trybunach panuje zawsze wyjątkowa atmosfera. Derby z Herthą, z zachodniej części Berlina, w najbliższym sezonie zapowiadają się wyjątkowo intrygująco.

Do walki o awans do Bundesligi włączył się też klub, który wziął swą nazwę od rozrywkowej dzielnicy Hamburga, czyli FC St. Pauli. Odpadł z rywalizacji dopiero w samej końcówce sezonu. Jego Millerntor-Stadion położony jest zaledwie kilkaset metrów od Reeperbahn, głównej ulicy hamburskiej dzielnicy czerwonych latarni. Nie tylko z tego powodu to jedno z najbarwniejszych miejsc na piłkarskiej mapie Niemiec. Głównie ze względu na oddanych kibiców, często mocno zaangażowanych politycznie (raczej ze skłonnościami lewicowymi) czy związanych z różnymi subkulturami.

Niestety z Primera Division spadło Rayo Vallecano, kolejny mój ulubiony klub z robotniczej dzielnicy Vallecas w Madrycie. Na jego niewielkim stadioniku wyczuwalny jest specyficzny koloryt, czego dowód stanowią choćby republikańskie flagi wywieszane na meczach przez kibiców. Bo ci stanowią równie barwną grupę, jak sympatycy St. Pauli.

Dla Rayo Vallecano występy w hiszpańskiej ekstraklasie, mając za sąsiadów takie potęgi, jak Real i Atletico, są niczym triumf w Lidze Mistrzów. Cieszyłem się, gdy przed rokiem do niej znów awansowało. Mam nadzieję, że szybko do Primera Division wróci.

Na szczęście w trzeciej lidze angielskiej utrzymał się AFC Wimbledon. Choć dosłownie rzutem na taśmę, tylko dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu, to jednak uniknął degradacji. Klub absolutnie wyjątkowy, bo założony przez kibiców. Gdy nowy właściciel w 2003 roku postanowił przenieść „stary” Wimbledon do Milton Keynes, miasta położonego około stu kilometrów na północ od Londynu, wierni sympatycy założyli nowy.

AFC Wimbledon dzięki kilku awansom zdołał już wspiąć się do trzeciej ligi, pokonać swoją zawłaszczoną wersję, czyli Milton Keynes Dons. Najważniejsze, że dzielnie walczącemu o byt klubowi z południowych przedmieść Londynu udało się w niej utrzymać.

Dlatego ponownie zaapeluję, jak przed pięcioma laty, gdy pisałem o Rayo Vallecano -starajcie się dostrzegać w piłkarskim świecie nie tylko Reale i Barcelony, Liverpoole czy Manchestery United. Naprawdę warto!

▬ ▬ ● ▬