Błagam...

Fot. Trafnie.eu

W mocno subiektywnym podsumowaniu tygodnia o dwóch błahostkach. Czyli teoretycznie o drobiazgach mało istotnych. Tylko z pozoru, przynajmniej dla mnie.

Właściwie to podsumowanie dwóch tygodni, bo przez ten ostatni zajmowałem się głównie wspominaniem ubiegłego roku. A na sam jego koniec przekorną nagrodę dostał Grzegorz Krychowiak. Otóż serwis internetowy sport24.ru umieścił go na trzecim miejscu największych rozczarowań ligi rosyjskiej w 2020 roku. I ten wybór uzasadniono tak (za: wp.pl):

„To jeden z najbardziej doświadczonych zawodników Superligi. Tym bardziej nieprzyjemnie obserwuje się gwałtowny spadek jego poziomu gry. Według plotek był niezadowolony ze zwolnienia Semina i nie współpracuje mu się dobrze z Nikoliciem”.

Oczywiście to tylko niewinne zestawienie, których pełno w mediach. Oczywiście nie trzeba się z nim zgadzać, choć z pewnością akurat takie wybory bolą pewnie tych wybranych. Nie wierzę bowiem, żeby ktoś był tak odporny na wszelką krytykę, że wszystko po nim najwyżej spływa.

Zastanawia mnie jednak co innego. Przypomniałem sobie coś, co pisano całkiem niedawno o Krychowiaku i udało mi się to odszukać. Jak to więc możliwe, że Krychowiak jest tak tragicznie słaby, skoro jeszcze niedawno był taki świetny? Przecież zaledwie w lipcu został wybrany przez serwis Sofascore do drużyny sezonu rosyjskiej Premier Ligi!

Czyli jak można być jednym z najgorszych w roku, skoro w pierwszej jego części było się jednym z najlepszych? Nawet biorąc pod uwagę, że w jednym i drugim przypadku oceniającym był zupełnie kto inny, że ocena dotyczy tylko w połowie pokrywających się okresów, to się z grubsza kupy nie trzyma...

Można powiedzieć, że czepiam się prawdziwych błahostek. Bo oczywiście można powtórzyć, że to tylko niewinne zestawienie, że nie trzeba się z tym zgadzać, itp., itd. Ja jednak postanowiłem się pokusić o nieco głębszą refleksję, na którą zwracałem uwagę już wielokrotnie. A dotyczy ona, niestety, bezrefleksyjności współczesnych mediów. Bo dowodzi, niestety, że papier i ekran komputera wszystko przyjmie. A granice efekciarstwa, niestety, praktycznie nie istnieją.

Dlatego obawiam się, że jeśli na przykład w najbliższych pięciu meczach bramki nie strzeli Robert Lewandowski, może się okazać, że był jednym z największych rozczarowań sezonu, choć w pierwszej jego części traktowano go niemal jak Boga.

Teraz drugi bohater ostatnich dni, Bartosz Salamon. Zapamiętałem go jako niezwykle sympatycznego zawodnika, ale to też mój swoisty… wyrzut sumienia. Gdy na początku 2013 roku rodzime media piały z zachwytu nad jego transferem do Milanu z Brescii, pozwoliłem sobie na bardziej realistyczną uwagę, że na razie to jest w kadrze sławnego klubu, a czy w nim zagra, to się dopiero okaże. No i słowo ciałem się stało, bo w Serie A w barwach Milanu nie zagrał.

Potem było już lepiej, zadebiutował we włoskiej ekstraklasie w barwach Sampdorii Genua. Zadebiutował też w reprezentacji Polski i pojechał nawet na finały mistrzostw Europy we Francji w 2016 roku. I po tych mistrzostwach po raz ostatni, dziewiąty, w niej wystąpił.

Potem było już nieco gorzej. W ubiegłym Salamon sezonie zagrał w Serie A tylko siedem razy dla SPAL Ferrara, czyli najsłabszego zespołu ligi, zaliczając z nim spadek. Teraz przeszedł do Lecha Poznań, po kilku wcześniejszych jesiennych występach w Serie B. Jego powrót do polskiej ligi nazywany jest „transferowym hitem”. Być może słusznie, bo w wieku dwudziestu dziewięciu lat to przecież ciągle potencjalny reprezentant Polski, ale…

Mam prośbę do tych, którzy mówią i piszą teraz o „transferowym hicie”. Jeśli w lecie znów ktoś zleje polską drużynę w europejskich pucharach, błagam, nie mówcie i nie piszcie o „blamażu” czy „kompromitacji”. Nie można nazwać blamażem czy kompromitacją kolejnej porażki jednej z drużyn z kraju, w którym transferowym hitem jest pozyskanie zawodnika z drugiej ligi włoskiej, który w całym poprzednim sezonie ledwo siedem razy zasłużył, by zagrać w najsłabszej drużynie Serie A.

▬ ▬ ● ▬