Chyba pora wreszcie otrzeźwieć

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Polski zdobyła kolejne trzy punkty w eliminacjach do mistrzostw świata pokonując w Warszawie Armenię. Tak miało właśnie być, ale...

Wysłuchałem opinii Zbigniewa Bońka zaraz po meczu. Brakowało w niej bezgranicznej pewności siebie, czyli znaku rozpoznawczego prezesa PZPN. Gdybym napisał, że był roztrzęsiony, trochę bym przesadził, ale tylko trochę.

Być może Boniek zdał sobie sprawę, że remis u siebie z grającą w osłabieniu reprezentacją kraju, który ma osiem klubów piłkarskich, stanowiłby nabój najcięższego kalibru dla przeciwników w toczącej się walce o stołek prezesa związku. Mniej więcej taki, jak wypowiedzi Donalda Trumpa o kobietach czy romanse Billa Clintona w toczącej się równolegle kampanii prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych.

Najważniejsze zdanie z wypowiedzi Bońka brzmiało mniej więcej tak – bierzemy z tego meczu trzy punkty i zapominamy o nim. Zapominamy? Wręcz przeciwnie, zapamiętujemy go, jak potrafimy najlepiej! I staramy się przywoływać jako cenny odnośnik w postrzeganiu rzeczywistości.

Jeśli ktoś meczu nie oglądał, wspomnę tylko, że Polska zwyciężyła 2:1. Przez godzinę grała z przewagą jednego zawodnika. Po dziewięćdziesięciu minutach było 1:1. W doliczonym czasie gry Ormianie mogli (powinni!) strzelić zwycięską bramkę. Nie zdobyli jednak i chwilę potem zdobyli ją Polacy.

Nie zgadzam się, by mecz nazywano horrorem. Horrory raczej nie mają szczęśliwego zakończenia. A patrząc na reakcję trybun na Stadionie Narodowym i polskich zawodników na boisku po końcowym gwizdku wszyscy byli szczęśliwi, jak nigdy. To było raczej coś z rodzaju filmu akcji. Chwilami dość nudny, ale za to z piorunującą końcówką.

Warto docenić zwycięstwo przypieczętowane w ostatniej sekundzie doliczonego czasu gry po meczu, który drużynie wyjątkowo się nie układał. Warto docenić bezcenną wartość Roberta Lewandowskiego, który zdobył zwycięskiego gola, zamiast wypisywać jakieś głupoty o jego „kryzysie”.

Ale przede wszystkim warto wreszcie otrzeźwieć po EURO 2016 i realnie ocenić rzeczywistą siłę polskiej reprezentacji. Ja nie muszę, bo zrobiłem to już w lipcu. Innym jednak bardzo by się przydało. Robienie z orłów Nawałki niekoronowanych mistrzów Europy, którzy tylko przez brak szczęścia odpadli w ćwierćfinale z Portugalią, zaczyna wychodzić bokiem po takich meczach, jak ten z Armenią.

Widać jak skromny potencjał ma polska piłka. Strata każdego zawodnika z podstawowego składu jest boleśnie widoczna. Niestety pokusa kreowania nowych „gwiazd” już po jednym meczu jest widoczna jeszcze boleśniej. Po tym poprzednim z Danią okazało się, że jego „cichym bohaterem” był Thiago Cionek. Przyglądałem mu się w sobotę wyjątkowo uważnie. Zagrał poprawnie, nie popełnił rażących błędów. I nic więcej. Przy określonym limicie umiejętności wybiera najczęściej najprostsze i najbezpieczniejsze rozwiązania przy wyprowadzaniu piłki.

W meczu z Armenią mając ją przy nodze przewrócił się w polu karnym przez nikogo nie atakowany. Jest skromnym, grzecznym i miłym człowiekiem. Nie mam zamiaru się nad nim pastwić, bo na to nie zasługuje. Po prostu gra, jak potrafi najlepiej i niczego więcej od niego nie wymagam. A dmuchanie nowego balonika, tym razem z napisem „Thiago Cionek”, to nie mój problem…

Jesienne mecze reprezentacji pokazały, że podobna operacja przeprowadzona na wiosnę, a dotycząca Macieja Rybusa, okazała się żałosna. Nazywanie go wtedy „polską wersją Roberto Carlosa” już mnie nawet nie śmieszy. Nie róbcie Rybusowi krzywdy!

Najsmutniejsza refleksja po meczu z Armenią dotyczy polskiego selekcjonera. Adam Nawałka chyba stracił kontakt z rzeczywistością, skoro zakomunikował:

„Myślę, że limit błędów już wyczerpaliśmy”.

Jaki limit? Po co wygadywać takie dyrdymały? Nikt nigdy w piłce nożnej nie wyczerpie żadnego limitu. Bo to przecież gra błędów. Mam tylko nadzieję, że te popełniane przez reprezentację Polski w najbliższych meczach uda się choć trochę ograniczyć. 

▬ ▬ ● ▬