Co jest porażką polskiej piłki?

Fot. Trafnie.eu

Szymon Żurkowski w zimowym oknie transferowym zmienił klub. To wiadomo już od kilku dni. I wiadomo też, że niektórzy chyba za bardzo się tym faktem przejęli.

Znalazłem w internecie tekst pod tytułem (polsatsport.pl): „Żurkowski zesłany do drugiej ligi włoskiej to porażka polskiej piłki”. Rozumiem intencje autora, choć trudno mi się z ową tezą zgodzić. Problemy Żurkowskiego są raczej… zwycięstwem piłki jako takiej w najszerszym rozumieniu. Bo zawsze dobrze się dzieje, gdy lepsze wypiera gorsze. Wcześniej czy później i tak wszystko bezwzględnie weryfikuje boisko.

W przypadku Żurkowskiego zweryfikowało od razu. Zabrakło dla niego miejsca w drużynie Fiorentiny, bo zwyczajnie zajęli je lepsi. Nie jest to jednak żadna porażka polskiej piłki. Raczej na puentę pasuje ten fragment:

„10 minut gry Polaka w ciągu pół roku we włoskim klubie i odesłanie na wypożyczenie, to klęska. Jego samego, ale i przede wszystkim otoczenia zawodnika, które pomogło w wyborze takiego, a nie innego klubu. Nie tak to miało wyglądać”.

Nie tak miało, ale inaczej nie mogło, skoro zawodnik znalazł się nie w tym momencie co trzeba, nie tam gdzie trzeba. Niestety podniecenie wynikające z przelewu na konto i pamiątkowej fotki z koszulką nowego klubu po podpisaniu umowy, bierze górę nad realną oceną piłkarskiej rzeczywistości. Zamiast tego piłkarze wygadują frazesy, jak Żurkowski przed rokiem, gdy sfinalizowano jego transfer do Fiorentiny (za: sport.pl):

„To dobry wybór, tak czuję. Mój brat Arek też powiedział niedawno, że ma dobre przeczucie”.

Ja zawsze mam przeczucie, że należy z wielką ostrożnością podchodzić do zagranicznych transferów polskich piłkarzy, bo wiem, że w większości kończą się wielkim kacem. I wszystko wskazuje, że takim przypadkiem okazał się niestety także ten rekordowy w historii Fortuny Düsseldorf, która w ubiegłym roku kupiła Dawida Kownackiego. Niedawne naderwanie więzadła pobocznego w kolanie to tylko część jego nieszczęść (za: przegladsportowy.pl):

„W Niemczech coraz częściej jest złośliwie nazywany „Flopnacki”, co jest połączeniem słowa Flop, czyli klapa, z nazwiskiem zawodnika. Latem Fortuna kupiła Kownackiego z Sampdorii Genua za 7,5 miliona euro, co jest rekordem w 125-letniej historii klubu. Niestety Polak zawodzi i kibice już dawno stracili do niego cierpliwość, domagając się, by zasiadł na ławce”.

Z tej okazji chciałem zacytować swojego ulubionego ulubieńca Jana Tomaszewskiego, który na jesieni 2018 roku po awansie reprezentacji Polski do lat 21 do finałów mistrzostw Europy, stwierdził (za: se.pl):

„Gratuluję [trenerowi Czesławowi] Michniewiczowi awansu, ale mam do niego wielkie pretensje, że Kownackiemu, Szymańskiemu i Żurkowskiemu zahamował kariery o pół roku”.

A dlaczego zahamował? Oto wyjaśnienie:

„Michniewicz jest po to, żeby dawać świeży towar do kadry A, a nie od robienia wyników. Nie ma prawa zabierać zawodników, którzy są w gronie zainteresowań trenera dorosłej reprezentacji”.

Chciałbym zapytać pana Tomaszewskiego – czy gdyby w 2018 roku Kownacki z Żurkowski zagrali mecz w pierwszej reprezentacji, zamiast w młodzieżówce, pierwszy z pewnością strzelałby dziś seriami bramki dla Fortuny, a drugi byłby gwiazdą Fiorentiny, zamiast zostać zesłany do drugoligowego Empoli? I pogratulować, bo w wygadywaniu bzdur jest bezkonkurencyjny.

▬ ▬ ● ▬